10

26 5 2
                                    

- Halo? ... Tak, Vince nie mógł odebrać ... Ja? Jestem jego chłopakiem, a ty? Spokojnie, dobrze się bawi. Przekażę, że dzwoniłeś. Paa.

Co tu się... Szlag. Vince, oddychaj.

Peter odłożył telefon na stolik zadowolony, że zdołał wyprowadzić mnie z równowagi. Uśmiechnął się zwycięsko i schylił się żeby mnie pocałować. W klubie. Po raz kolejny nie zwracając uwagi, że ktoś mógł nas zobaczyć. Jego wargi ledwo musnęły moje, a ja oderwałem się od niego jak oparzony.

I zdzieliłem go z liścia.

Wstałem natychmiast, widząc jego wkurwienie i uciekłem. Znów wyglądałem jak tchórz, ale nie wiedziałem w ogóle jak się zachować. Nie zamierzałem przecież przepraszać. Swoją drogą to on powinien to zrobić. Nie dość że powiedział Chrisowi, że jesteśmy parą - co nie było prawdą! - to jeszcze znów bezczelnie całował mnie na oczach wszystkich w lokalu. Miałem gdzieś, że prawdopodobnie dwie trzecie osób w klubie było zbyt pijanych, żeby cokolwiek zarejestrować. Liczyło się dla mnie to, że ten debil nigdy nie zapytał mnie o zgodę. I może nie byliśmy w Anglii, ale będąc kuzynem mojego przyjaciela na pewno wiedział, że nie jestem zwykłym chłopakiem. Podchodziłem z ważnej rodziny i nie mogłem pozwolić sobie na takie traktowanie. Gdyby to się działo w Londynie i ktoś by mnie rozpoznał, mój ojciec mógłby mieć przez to problemy. Dopiero teraz dotarło do mnie, jak głupio się zachowywałem upijając się i pozwalając mu na zbyt wiele.

Odchodząc od stolika, miałem w głowie tylko jedno. Wyjść i wrócić do hotelu. Czekał nas jeszcze ostatni dzień wycieczki i cieszyłem się, bo to oznaczało, że więcej go nie spotkam. Nie wiedziałem wtedy jednak, że była jedna osoba, która widziała to zdarzenie.

***

Zwiedzanie kampusu Harwardu miało zająć nam cały dzień. Żebyśmy wyglądali na wycieczkę i się nie pogubili w tym wielkim miejscu, szkoła zasponsorowała nam koszulki z napisem "chcę studiować na Harvardzie" oraz czapki z daszkiem z logo uczelni. Większość osób zbierała ulotki jak jacyś napaleńcy, ale ja wiedziałem, że i tak nie będę tu studiował. Pewnie pójdę do Cambridge jak Aaron i mój ojciec. Zdecydowanie nie chciałem się z tym kłócić, bo uniwersytet ten był przynajmniej w Anglii. Swoją drogą ciekawe czy mógłbym zabrać ze sobą Chrisa do akademika.

Na początek dostaliśmy zaproszenie na wykład jakiegoś znanego i bardzo poważanego profesora. Uczył on czegoś w rodzaju mikrobiologii czy jakiejś podobnej dziedziny, której nazwy nie zapamiętałem. Jedno wiedziałem na pewno - nie zachęcił mnie do studiowania tego kierunku. Gadał jak najęty o jakichś bakteriach i pokazywał na slajdach jak się rozwijały. Na pewno będę miał o tym koszmary. ta uczelnia miała ponad dwa tysiące pracowni a oni musieli nam pokazać akurat taką? Po męczącym wykładzie udaliśmy się do budynku biblioteki. Była ogromna. Nigdy tylu książek na oczy nie widziałem. Dziewczyny z mojej klasy machały do starszych studentów, uczących się przy stolikach i zagadywały na jakich kierunkach są.

- No dobra, a gdzie jest ta wielka sala w której latają świeczki nad głowami? - zapytał przygłupi kumpel Trevora.

- To jest Harvard, baranie. Nie Hogwart.

Parę osób się zaśmiało, ale zaraz nas uciszono. Myślałem, że robią tak tylko na filmach. W naszej szkolnej bibliotece urządzaliśmy spotkania towarzyskie na przerwach i zawsze było głośno. Może dlatego, że w liceum nikt nie dbał tak o naukę jak tutaj. Później zwiedziliśmy jeszcze inne budynki, ale było ich tak dużo, że po przerwie na obiad pan Hunt dał nam swobodę w zwiedzaniu. Niektórzy polecieli zobaczyć akademiki, albo podrywać starsze roczniki. Ja natomiast poszedłem na jarmark, który już wcześniej rzucił mi się w oczy. Były tu stoiska wyglądające jak małe drewniane chatki, z różnymi pamiątkami z kampusu. Studenci zachęcali do kupowania bluz sportowych i śpiewali hymn drużyny.

- Coś dla ciebie? - zapytał sprzedawca, pewnie jeden ze studentów chcących sobie dorobić.

- W sumie to nie wiem...

Ale wtedy rzuciły mi się w oczy wiszące na haczykach srebrne łańcuszki. Jedne miały wygrawerowane logo Harvardu inne samą literę "H", natomiast moją uwagę przykuły te z inną literką.

- Poproszę ten łańcuszek z literą "V" jak Vincent - uśmiechnąłem się jak pojebany wskazując palcem na wspomniany przedmiot.

- Właściwie to jest V od Victory, ponieważ nasza drużyna jest zawsze tą zwycięską - pochwalił się studencik.

- Nie interesuje mnie to - zbyłem jego przechwałki machnięciem ręki. - Ile płacę?

W glowie miałem tylko tyle, że znalazłem idealną pamiątkę dla Chrisa.

Jednak moje zadowolenie nie trwało długo, wkrótce znalazł mnie Kale, który trzymał coś nerwowo w dłoniach. Dopiero kiedy się zbliżył zobaczyłem, że był to mój telefon. Ale przecież... O mój Boże, czy ja dzisiaj w ogóle miałem go w rękach? Z tego całego wczorajszego zamieszania emocjonalnego kompletnie o nim zapomniałem.

- Cześć, odzyskałem twoją zgubę - zaczął Kale.

- Dzięki stary, gdzie go znalazłeś?

- Bardziej martwiłbym się o te nieodebrane połączenia - spojrzał na mnie nieco przerażony, na co wyrwałem mu telefon z ręki i odblokowałem go. Bateria była prawie rozładowana, więc musiałem poczekać z odsłuchaniem nagranych wiadomości. - Obyś nie miał problemów z Chrisem, dobrze że Peter znalazł twój telefon w klubie i mi przywiózł. Swoją drogą ciekawe dlaczego zadał sobie tyle trudu, żeby tu po to przyjechać.

- Jest tu? - zapytałem rozglądając się na prawo i lewo.

- Spokojnie, nie ma go - zaśmiał się dziwnie mój przyjaciel. - Pojechał od razu jak to oddał.

W sumie sam nie wiedziałem czy odetchnąłem z ulgą, czy raczej z zawodu, że jednak go nie zobaczę. Powinienem z nim w końcu porozmawiać twarzą w twarz o tym, co myślę o jego zachowaniu wobec mnie. I że wcale a wcale mi się ono nie podobało. Z drugiej strony i tak miałem mieć niedługo już całkowity spokój. Dziś był ostatni dzień wycieczki, a więc koniec tej dziwnej gry dziwnego kuzyna mojego przyjaciela. Cała ta sprawa rozejdzie się po kościach i będę mógł o tym zapomnieć.

Taką przynajmniej miałem nadzieję.

***

Wycieczka była w sumie udana, ale i wyczerpująca. Cieszyłem sie, że już siedziałem w samolocie i za kilka godzin będę z powrotem w domu. Większość osób spało, ponieważ lecieliśmy nocnym lotem, ale nie wszyscy. W tym ja, który z słuchawkami w uszach starałem się przemóc, żeby odsłuchać nagrane przez Christophera wiadomości.

Raz kozie śmierć.
Tylko proszę.
Oby nie śmierć, oby nie śmierć - mamrotałem w myślach.
I kliknąłem przycisk "play".

0:39: Posłuchaj no cwaniaczku, masz mi dać Vincenta do telefonu, bo sobie inaczej porozmawiamy.

0:45: Vince, dlaczego nie pilnujesz własnego telefonu? Kim był ten chłopak? I dlaczego nie odbierasz? Zaraz wyślę kogoś po ciebie tam do Bostonu i... Zaraz znajdę numer do twojego wychowawcy... Nie pilnują was tam, czy jak, do cholery?! Już ja się upewnię, żeby ten wasz trener stracił pracę, jak nie umie dopilnować kilku nastolatków...

1:59: Paniczu, dzwoniłem do waszego opiekuna, podobno bezpiecznie wrócił panicz do hotelu... Nie wiem po co się nagrywam, pewnie ktoś paniczowi ukradł telefon, a to wszystko to jakieś nieporozumienie. Ale jeśli nie to proszę, żeby panicz dał znać, czy wszystko w porządku i czy... nic ci nie jest, Vince?

To się porobiło.

Z życia młodego paniczaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz