7

32 5 1
                                    

Ulewny deszcz i chłodna pogoda całkowicie psuły mi humor. Jesień powoli się kończyła, a nadchodząca zima przynosiła ze sobą dary, takie jak zdezorientowanie i psychiczne wyczerpanie. Nienawidziłem tej pory roku. Wszystko wydawało się szare i nijakie. Na szczęście prognozy zapowiadały w Bostonie tylko częściowe zachmurzenie i niewielkie opady.

Dzień wycieczki właśnie nadszedł.

Kilka ostatnich dni było dla mnie prawdziwą męczarnią i cieszyłem się, że wreszcie będę miał okazję odpocząć od codziennych problemów. Christopher nie pokazywał mi się przez kilka dobrych dni. Upewnił się jedynie (przez Clarę), że odpowiednio się spakowałem i tyle go widziano. Dopiero wczoraj dowiedziałem się od ojca, że mój lokaj poprosił go o kilkudniowy urlop. Podobno powiedział, że jest chory i nie chce mnie zarazić, w co mój staruszek natychmiast uwierzył. Jak się później okazało, Clara także. Raz nawet zaniosła mu do szopy zupę i szarlotkę. Ja jednak wiedziałem, że domniemana choroba była tylko pretekstem. Christopher unikał mnie, żeby nie musieć tłumaczyć się ze swoich ostatnich słów.

Przyznał się, że był zazdrosny. Ale to niestety zrodziło w mojej głowie jeszcze więcej pytań.

O co był zazdrosny? O mnie? O Bena? Trudno było w to uwierzyć.

A może powiedział to, żebym dał mu spokój, a tak naprawdę po prostu był kosmitą, który przybrał postać niewinnego człowieka. Swoją prawdziwą naturę okazywał dopiero po dwudziestej trzeciej?

Sami przyznajcie, że to byłoby prawdopodobne.

Dobra, może i nie wierzę w kosmitów, ale no weźcie... Christopher i zazdrość? Raczej bezdenna nienawiść do problematycznego podopiecznego. Już nieraz zauważałem, że wolałby zmienić pracę, ale był dzielny. Ktoś mądry powiedział kiedyś, że wszystko ma swoje granice, a zwłaszcza cierpliwość. Nie przypominam sobie jednak, żebym aż tak naraził się Christopherowi.

Musiało chodzić o coś innego.

Do szkoły udałem się na pieszo. Na szczęście moja walizka nie była zbyt duża i miała doczepiane kółka, więc nie miałem z nią problemu. Beatrice, nasza gosposia, nalegała, żeby mnie odprowadzić, ale wyjaśniłem jej, że jestem już prawie dorosły i tylko mnie tym skompromituje. Niechętnie się zgodziła, ale i tak dodała swoje trzy grosze, że to Chris powinien mnie odwieźć, a nie udawać chorobę. No proszę, nawet ona go przejrzała.

Przed szkołą stał już autokar, który miał nas zawieźć na lotnisko w Londynie, a pan Huntington sprawdzał listę obecności. Kiedy mnie zobaczył, odhaczył moje nazwisko i kazał zająć miejsce. Wchodząc do środka, potknąłem się o plecak Ramona. Zabrał go szybko z niezadowoleniem i nawet się nie przywitał. Zajmował miejsce na samym przedzie, prawdopodobnie obok siedzenia trenera. Nie był to zaskakujący widok, ponieważ nikt nie przepadał za tym chłopakiem. Wątpiłem, żeby ktokolwiek chciał z nim siedzieć, a co dopiero spędzać wolny czas.

Zająłem miejsce obok Bena, a Kale siedział z Trevorem.

- Cześć, Trevor. Udało ci się – zauważyłem.

Trevor musiał zaliczyć poprawki z dwóch przedmiotów, bo inaczej nauczyciele nie puściliby go na wycieczkę.

- Jasna sprawa – uśmiechnął się, pokazując całe swoje uzębienie.

- Dzisiaj się zabawimy! – wykrzyknął z podekscytowaniem Kale i szturchnął łokciem Trev'a.

- Twój kuzyn się zgodził? – zapytał z niedowierzaniem.

Kale puścił do niego oczko i zaśmiał się tajemniczo.

- O co wam chodzi? – zapytałem.

- Zobaczysz wieczorem.

Z życia młodego paniczaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz