Prolog

184 15 68
                                    

Wszedł do pokoju. Rozejrzał się bez cienia ciekawości.

Kolejne miasto, kolejny dom, kolejny „nowy" początek. Nie pamiętał już nawet, która to przeprowadzka w jego siedemnastoletnim życiu. Najdłużej, bo kilka miesięcy mieszkali w Rzymie. Odkąd sięgał pamięcią, całe życie spędził na walizkach. W ostatnim czasie częstotliwość zmiany miejsca zamieszkania się zwiększyła. Rodzice tłumaczyli mu to pracą ojca, a on nie będąc jeszcze pełnoletni, musiał się na wszystko zgadzać.

Przez te naście lat swojego życia zdążył zwiedzić całą Europę. Właśnie tak – zwiedzić, bo nigdzie nie zdążył zapuścić korzeni. Teraz ku swemu niezadowoleniu wylądował w Irlandii. Nie podobało mu się to. Właściwie nigdzie mu się nie podobało.

Przez ciągłe tułaczki czuł, że nigdzie nie pasuje. Nic nie należało do niego, ani on do nikogo.

Był samotny. Poza rodzicami nie miał praktycznie kontaktu z nikim. Z wiadomych przyczyn nie uczęszczał do szkoły. Uczyła go matka w domowym zaciszu, co tym bardziej pogłębiało przepaść między nim, a rówieśnikami.

Nie miał przyjaciół, bo nigdy z nikim nie zdążył się zapoznać, co we wczesnym dzieciństwie uważał za życiowy dramat, a teraz przyjął, jako jedyny pewnik. Był sam – zawsze – i to jedyne, co się nie zmieniało. Reszta rzeczy w jego życiu była ruchoma, jak elementy w kalejdoskopie.

Westchnął ciężko i usiadł na łóżku. Było takie samo jak wszystkie poprzednie, jakie posiadał do tej pory. Zdepersonalizowane, proste, metalowe, jednoosobowe, z bezpłciowymi szarymi pościelami.

Wystrój pokoju też nie odbiegał od tych, które miał wcześniej. Nieprzesadzone, prawie że spartańskie warunki.

Poza wspomnianym łóżkiem,była tam mała nocna szafka, po jego prawej stronie. Niewielkie biurko i przy nim obrotowy fotel, który na pierwszy rzut oka wydawał się niewygodny. Do tego wbudowana w ścianę szafa, a na środku pomieszczenia, szary równie nijaki, jak cała reszta dywan.

Popatrzył na stojące w rogu dwie walizki. Matka poleciła mu, by się rozpakował. On jednak nie miał takiego zamiaru. Postanowił zrobić to, co czynił już od dawna. Wepchnąć je po prostu do szafy. Po co miał się trudzić skoro za kilka tygodni przyjdzie mu pakować je ponownie. Podniósł się z cichym westchnieniem, podszedł do bagażu i wyjął przybory do mycia i piżamę. Swoją drogą ona również była bez polotu, zwykła szara koszulka i spodnie tego samego koloru. Gdyby miał określić, w jakich barwach widzi swoje życie, byłoby właśnie takie. Szare, nudne i do dupy.

Uchylił drzwi na korytarz i przemknął do łazienki. Nie chciał się napatoczyć na rodziców. Miał już dość kłótni jak na jeden dzień.

Od kiedy wysiedli z samolotu, jawnie dawał im do zrozumienia, co myśli na temat tego miejsca. Podróż autem trwająca dwie i pół godziny, była jednym niekończącym się manifestem jego niezadowolenia. Tu już nawet nie chodziło o to, gdzie się przenieśli, a o to, że po raz kolejny zostało to zrobione bez jego wiedzy.

O przeprowadzce dowiedział się na trzy godziny przed odlotem, gdyby nie to, że nie posiadał zbyt dużo rzeczy, nie byłby w stanie się nawet spakować.

Odkręcił wodę, przez dłuższą chwilę wpatrywał się w dwa krany wystające ze ściany. Pierwszy raz widział taki wynalazek, a sporo już zdążył w swoim życiu zobaczyć.

Ciecz powoli, lecz sukcesywnie napełniała wannę, a on wciąż przegrywał nierówną walkę z odpowiednim wyregulowaniem ciepłoty wody. W końcu poddał się i zakręcił jeden z kranów. Ten, z którego wydobywała się zimna ciecz, pozostawiając tylko drugi. Pomieszczenie błyskawicznie zapełniło się parą. Woda w wannie była niewiele chłodniejsza od wrzątku. Stał tak, patrząc z niesmakiem na te niedogodne warunki. Po cholerę komuś dwa osobne krany?

Mistrz UlestriiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz