4. W szponach strachu

99 10 27
                                    

Przesuwał palcami po zimnej, twardej powłoce. Robił to coraz bardziej nerwowo i chaotycznie. Musiał się uwolnić z tego przeklętego miejsca, ale nie miał pojęcia jak. Jedynym punktem zaczepienia była ta cholerna ściana, przez którą w jakiś sposób się tutaj dostał. Do jego rozszalałego umysłu nie docierał najprostszy fakt. Przejścia już nie ma. Pojawiło się niespodziewanie i w taki sam sposób zniknęło.

Jednak on nie miał czasu ani ochoty się nad tym zastanawiać, musiał stąd uciec, choćby drogę miał sobie wydrapać przez litą skałę, po której skrobał palcami.

Nie mógł uwierzyć, że był tak bezmyślny. Zamiast po zobaczeniu płomienia uciec, on wskoczył w niego jak ostatni dureń. A dlaczego? Bo coś mu mówiło, że to dobry pomysł. Dlaczego nie posłuchał tego racjonalnego głosu, krzyczącego "uciekaj", który zazwyczaj dobrze mu radził. Sam nie wiedział. Coś go tu ciągnęło i w żaden sposób nie potrafił wytłumaczyć, co to było.

Z chwilą, kiedy przedostał się do jaskini; nie analizował jak, bo po co, ogarnęła go panika. Tylko cudem nie zaczął wrzeszczeć. Nie chciał zwrócić na siebie uwagi, kogoś, kto mógł znajdować się w pobliżu. Na tę chwilę nie widział nikogo, a może nie zauważył zbyt zaaferowany widokiem, który się przed nim roztaczał.

Czuł się tak, jakby przelazł przez ścianę wprost do swoich koszmarów.

To była ta sama jaskinia, która śniła mu się niemal co noc. To w niej był dręczony na tysiące różnych sposobów, by ostatecznie skonać na tym stole, czy cokolwiek to było.

Krew. Życiodajny płyn, który dla niego był synonimem obłędu. Widział ją zawsze i wszędzie. Nawet teraz, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że tym razem kamienie nie spływają jego posoką. Nie mogą, bo stoi tu cały i zdrowy, jeszcze!

Nie wiedział, ile potrwa ten stan, jednak nie przypuszczał, że zbyt długo. Sam wszedł w paszczę lwa i podejrzewał, że kwestią czasu będzie, jak ktoś w końcu się pojawi i zauważy jego obecność.

Jego krótkie paznokcie w krótkim czasie zostały połamane i podbiegły krwią. Jedyne narzędzie, które miał, a które mogło mu pomóc się wydostać. Jakże niedorzeczne to były myśli. Powinien doskonale zdawać sobie sprawę z tego, że utknął i nie ma dla niego drogi ucieczki, pomimo tego wciąż wbijał palce w skałę, nie zważając na ból.

Gdyby tylko udało mu się odwrócić ten proces, który zakończył się wraz z wygaśnięciem ognia, może udałoby mu się wrócić, tam skąd przyszedł. Teraz przesuwał dłońmi po wypukłościach ściany, licząc, że znajdzie jakiś ukryty przycisk, który pomógłby mu otworzyć przejście. Pomimo wszystkiego, co do tej pory doświadczył i widział, nie potrafił zrozumieć, jak mógł tak po prostu przejść przez mur. Musiał być tutaj ukryty jakiś mechanizm, który jak tylko go znajdzie, zwróci mu wolność.

Czuł, jak z nerwów kręci mu się w głowie, dziki szum wzburzonej krwi w jego uszach zaburzał mu procesy myślowe.

- Co robić? Co robić? - jedynie te dwa słowa były w stanie przedostać się przez ten chaos. Jednak wiedział doskonale, że jakich by nie podjął działań to wszystko na nic. Nie był w stanie uwolnić się z miejsca, w którym ugrzązł.

Cichy zdesperowany jęk wydarł się jego ust. Wszystko od zawsze prowadziło go do tego miejsca, do tej przeklętej jaskini, która przyśniła mu się w chwili kiedy pojawił się w Irlandii. Wciąż myślał, że to była mara, chociaż to wszystko było prawdziwe, namacalne i przepełniające go niewysłowioną grozą. Zdał sobie sprawę, że skończy tutaj swój żywot.

Przez moment do jego świadomości przebiła się jedna istotna sprawa, czy był w stanie uchronić swoich rodziców? Czy gdyby wtedy nie uciekł, choć sam nadal nie wiedział, jak to zrobił, to czy oni byliby teraz żywi i bezpieczni?

Mistrz UlestriiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz