1. Czy to nadal sen?

137 14 28
                                    


Biegł całą drogę do domu. Wiatr rozwiewał mu włosy, a mokra od potu koszulka lepiła się do pleców. W chwilę później delikatne podmuchy zmieniły się w narowiste powiewy, a niebo rozdarło się nad nim, uwalniając wstrzymywaną od kilku godzin ulewę. W sekundę był przemoczony do suchej nitki. Jednak on nie zwracał na to uwagi, w jego głowie wciąż kotłowały się myśli dotyczące snu, który wydawał się tak bardzo realny. Wyraźny zapach jaskini, piach pod nogami i chłód, jaki czuł, trzymając kamień w dłoni, nie dawał mu spokoju. Czy to możliwe, że wszystko to było jedynie wytworem jego wyobraźni? Był jak w transie, nie zauważał niczego wokół siebie, nic nie miało znaczenia, bo jego myśli wciąż wypełniała zakapturzona postać; Mistrz jego intensywnie złote oczy, i zatrważający głos. Czuł ekscytację. Po części marzył, by to, co tam usłyszał, było prawdą. Oznaczałoby to, że w końcu gdzieś przynależy. Czy, tak bardzo potrzebował czyjeś atencji, że jego umysł podsunął mu taką dziwną marę?

Potknął się o wystającą płytkę chodnikową, co przywróciło go nieco do rzeczywistości. Zachwiał się i przypomniał, gdzie się znajduje. Z trudem złapał równowagę i spojrzał na majaczący, na horyzoncie jego tymczasowy dom. Matka... To słowo niczym piorun przerwało wszystkie myśli w jego głowie. Wiedział, co się stanie, wiedział, że jest spóźniony, więc przyspieszył, starając się zminimalizować straty. Mimo tego, iż do schronienia miał zaledwie kilka minut piechotą już na starcie był o pół godziny w plecy.

Nie zwalniając tempa, przeskoczył od razu trzy schodki, dzielące go od drzwi wejściowych. Zatrzymał się, zanim wszedł, jego wzrok przykuło coś, co od zawsze towarzyszyło miejscom ich zamieszkania. Podkowa. Zamrugał zdziwiony. Nie przypominał sobie, by była tutaj, gdy wychodził, ani tym bardziej nie zarejestrował jej obecności, gdy poprzedniego dnia się tutaj zjawili. Jednak w jego przypadku nie było to niczym nadzwyczajnym, w końcu zaślepiony gniewem i uczuciem niesprawiedliwości wpadł wczoraj do mieszkania i pognał od razu na górę, więc jak miał zauważyć, co było na drzwiach?

Nie wiedzieć czemu większość mieszkań, w których żyli, miała identyczny układ pomieszczeń. Na dole kuchnia, mały salon, sypialnia i toaleta, a na piętrze dwa kolejne pokoje wraz z łazienką. Tradycją stało się to, iż to on zajmował piętro. Rzadko kiedy rodzice korzystali z jedynego wolnego pokoju na górze, który zazwyczaj zamknięty był na klucz.

Spojrzał ponownie na żelazny przedmiot, wisiał otwartą częścią ku dołowi, zawsze wydawało mu się, że powinien być zawieszony odwrotnie, ale nie wnikał.[1] Bardziej interesowało go, dlaczego wciąż wracał na swoje stałe miejsce nad drzwiami, nie zależnie gdzie te takowe się znajdowały. Nie podejrzewał matki o takie zabobony, a tym bardziej jej dystyngowana poza przeczyła teorii, by przewoziła wśród swych nienagannie skrojonych garsonek wysłużoną przez lata podkowę. Mimo wszystko ten widok dał mu chwilowe uczucie spokoju, jakby negatywne emocje z niego spłynęły. To było dość osobliwe doznanie, zwłaszcza że ogarnęło całe jego ciało. Gdy chwilę się nad tym zastanowił, uznał, że działo się tak tylko dlatego, że ta podkowa była jedną z niewielu stałych rzeczy w jego życiu. Różne państwa, miasta, drzwi, ale ten sam znajomy przedmiot. Dawała swoisty rodzaj bezpieczeństwa, stabilizacji.

Zimno przerwało jego rozmyślania, zadrżał. Wtedy zorientował się, że nadal stoi i gapi się na tę ozdobę, zamiast jak każdy normalny, przemoczony człowiek iść się przebrać i rozgrzać. Cholerna deszczowa aura Irlandii. Wiedział, co poza wspomnianym przedmiotem, powstrzymuje go przed wejściem do ciepłego wnętrza. Złość matki. Potrafił sobie wyobrazić jej mordercze spojrzenie, którym zmierzy go od stóp po głowę. Ostentacyjne zerknie na zegarek i wypowie szydercze słowa, które zawsze raniły najmocniej. Za każdym razem inne, jednak zawsze znaczące dokładnie to samo. Była nim rozczarowana. Jego zachowaniem, spóźnieniem lub czymkolwiek, co nie mieściło się w jej kanonach wybryków nastolatka. Westchnął ciężko, kiedy zdał sobie sprawę, że nie może odwlekać tej chwili w nieskończoność. Nacisnął klamkę i najciszej jak potrafił, wszedł do pomieszczenia. Przez głowę przemknęła mu myśl, by czmychnąć jak najszybciej do siebie. Jednak wiedział, że prędzej czy później dojdzie do konfrontacji między nim a matką. Dlatego, zamiast schronić się w swoich pozornie bezpiecznych czterech kątach, ruszył na poszukiwanie rodzicielki, zostawiając po sobie mokre ślady. Pomyślał kwaśno, że to zapewne wzbudzi kolejną falę jej wściekłości. Idealna fryzura, idealne ubranie, idealna podłoga, ale wciąż nieidealny on. Stanowił rysę na perfekcyjnym, dopracowanym wizerunku. Nabrał powietrza w płuca i czuł, jak emocje niemal się z niego sączą.

Mistrz UlestriiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz