Rozdział 7: I żyli długo i szczęśliwie

676 92 31
                                    

— Złamana — oświadcza pielęgniarka, kończąc wnikliwe oględziny urazu Jaemina, podczas których chłopak przynajmniej trzy raz zdążył syknąć z bólu.

— Słucham? — pyta głupio Jeno, z całych sił usiłując powstrzymać głos sumienia, krzyczący wręcz, iż to wszystko jego wina.

— Mamy na to lekarstwo, ale nie zadziała od razu. Będziesz musiał tu zostać przez kilka dni, młody człowieku. I żadnego Quidditcha.

Mina Na rzednie jeszcze bardziej, a na jego twarz wpływa całkowcie nowa mieszanka smutku i rozczarowania. Starszy nie jest w stanie na to patrzeć, czuje się źle i czuje się winny, chciał mu pomóc, a jedynie jeszcze bardziej pogorszył sytuację, pozbawiając Jaemina szansy na zagranie w meczu i całkowicie zabierając mu ostatni powód, przez który promienny uśmiech mógłby wpłynąć na jego twarz.

Pielęgniarka podaje chłopakowi porcję leku na metalowej łyżce, a Na krzywi się na jego gorzki smak. Następnie kobieta wychodzi, zapowiadając, iż wróci za godzinę z kolejnymi lekarstwami, zostawiając ich całkowicie samych w skrzydle szpitalnym.

— Jaemin, ja... naprawdę cię przepraszam — zaczyna. — Nie mam pojęcia, jak mógłbym ci to wynagrodzić. Zrobię wszystko, jeśli tylko dasz mi szansę-

— Jeno — przerywa mu młodszy, jednocześnie próbując poprawić sobie poduszkę. Niestety, nie udaje mu się, jedynie krzywi się z bólu, a Lee bez zastanowienia go wyręcza. — Przecież to nie twoja wina. Jeżeli ktokolwiek zawinił, to ja, bo jak debil nie patrzyłem, że coś leci w moją stronę. Błagam, nie czuj się z tym źle.

Chciałby. Naprawdę chciałby nie czuć się z tym źle.

— Jest coś, w czymkolwiek mogę ci teraz pomóc? Potrzebujesz dodatkowego koca, jedzenia, książki? Powiedz mi od razu, kiedy stwierdzisz, że coś ci się przyda.

Jaemin mentalnie wzdycha z rezygnacją. Chce powiedzieć mu, aby przestał się tak o niego martwić i troszczyć, ponieważ nie ma pojęcia, jak bardzo sprawia, iż przyspiesza mu serce. Ale się boi. Boi się i nie widzi w tym najmniejszego sensu. W końcu, musi po prostu poczekać, aż eliksir przestanie działać, prawda?

— Po prostu przynieś mi Puszka.

Jeno absolutnie nie oponuje, praktycznie biegiem znika z sali, od razu kierując się do lochów Hogwartu.


***


— JAK TO W SKRZYDLE SZPITALNYM? — Donośny głos Donghyucka rozchodzi się praktycznie po całych lochach Hogwartu, echem odbijając się od ścian.

— Boże drogi, nie krzycz tak. — Jeno teatralnie pociera swoje ucho. Schodząc na dół miał jednak nadzieję, iż drzwi otworzy ktoś inny niż czerwonowłosy, żeby mógł szybko załatwić to, po co tam przyszedł, ale niestety szczęście nie było po jego stronie. 

— Wyciągnąłem go na boisko, żeby poprawić mu humor po tym, jak został przez ciebie zdradzony i trochę z mojej winy spadł z miotły na ziemię.

Oczy chłopaka rozszerzają się, aż sięgną wielkości spodków.

— Ale po cholerę ty tu w ogóle przyszedłeś? — pyta niespodziewanie.

— Jaemin chciał żebym przyniósł mu Pusz-

Starszy nie kończy zdania, ponieważ Donghyuck niczym strzała wbiega z powrotem do dormitorium i wychodzi z niego dosłownie sekundę później, z puchatym ragdollem na rękach. Przebiega obok Jeno, nie rzucając mu nawet przelotnego spojrzenia i wyraźnie kieruje się w stronę szpitala. Gryfon przez chwilę chce rzucić się za nim, ale dochodzi do niego, iż może to być dla nich idealna okazja do pogodzenia się i obecność osób trzecich raczej jest im zbędna. Może przynajmniej tak jest w stanie przysłużyć się Jaeminowi, częściowo pomagając mu ściągnąć chociaż jeden problem z barków. Dlatego właśnie wraca do swojego pokoju, odtwarzając w głowie wszystkie momenty, w których widział, jak Na promiennie się uśmiecha.

Hate Me, Date Me | NominOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz