Kłótnia

207 10 1
                                    

Był poranek kiedy ja zorientowałem się, że jestem jeszcze w piwiarni, leżący na podłodze.

-Jack....- usłyszałem Rose, Była najwyraźniej zmęczona po wczorajszej zabawie.

Natychmiast na nią spojrzałem. Siedziała na krześle opierając się ręką o stół. Widziałem, że nie jest do końca zadowolona.

-Jack, wracajmy do domu.... - rzekła zbłąkana.

-T....Tak - mówiłem nieco niewyraźnie. Wstawając z krzesła lekko się przewracałem - Wszystko masz przy sobie? - zapytałem spoglądając na nią.

-Oczywiście, że mam. - potwierdziła Rose.

Niepewnie wychodziliśmy z budynku.
Kiedy chciałem, żebyśmy trzymaliśmy się za ręke, ta stanowczo odmawiała.

-Jack, przestań! Chcę iść sama, dociera to do Ciebie!? - krzyknęła przystając na chwilę.

Ja tylko na nią spojrzałem, lepiej było ugryźć się w język niż zacząć niepotrzebną awanturę.
Niewiedziałem, dlaczego tak się zachowuje. Na Titanicu była zupełnie inna.

Na dworze temperatura sięgała dwudziestu siedmiu stopni w cieniu. Jak na dziewiątą godzinę to dosyć dużo.
Szliśmy brzegiem dróżki dosyć daleko od siebie, ponieważ Rose tak chciała.

-Jack, co Ty się tak odemnie oddalasz !? - syknęła - Coś z Tobą nie tak?

Natychmiast się do niej przybliżyłem. Szedłem wiernie u jej boku, byle by nadal nie była taka gniewna.

Kiedy byliśmy już na miejscu, okazało się, że Azyl otwarty jest dopiero od dziesiątej. Małym druczkiem było napisane, iż zameldowani mogą wchodzić i wychodzić we własnym zakresie

-Ale jak wejść kiedy drzwi są zamknięte? - spytała Rose szarpiąc klamkęm

-Trzeba mieć pewnie klucze. Jak inaczej? - mówiłem sprawdzając kieszenie - Masz może je?

-Ja napewno nie mam ich. Dawałam kluczyki Tobie, z tego co pamiętam. - rzekła ze pewnością.

-Tak.... Dawałaś mi te kluczyki.... - stwierdziłem, wiedząc, że jest to nieprawdą - Będziemy musieli zgłosić się do recepcji po nowe. Międzyczasie usiądźmy na ławkę, porozmawiajmy.

Zasiedliśmy razem. Znalazłem niedopalonego papierosa w trawie. Wziąłem go i odpaliłem.

-Jack, co ty robisz !? - zdziwiła się Rose.

-Cóż.... Na to mnie stać. - oznajmiłem spoglądając w dal - Widzisz Rose, właściwie w Wisconsin miałem pare dobrych kontaktów, na przykład z moimi kuzynami. Tak myśle, może wrócili byśmy tam niedługo?

-Ile kilometrów z tąd jest Wisconsin?

-Niewiem, ile. Idzie się tam szesnaście godzin. To trochę daleko pewnie dla Ciebie, mam rację?

-To lekka przesada iść tak długo.... - rzekła spuszczając wzrok. Było oczywiste, że ona jeszcze nigdy tyle nie przeszła na piechotę.

-Będzie świetnie, zobaczysz sama. Ja właśnie tak podróżowałem po świecie. Początki drogi mogą nie być dla Ciebie łatwe, ale spokojnie będą przecież postoje.... Wyruszymy niedługo.

-Niedługo!? - krzyknęła przerażona - Nie jesteśmy nawet przygotowani....

-Ależ co Ty chcesz przygotowywać? - zdziwiłem się spoglądając na nią jakby wymyśliła jakąś herezję.

-No niewiem.... Może jakoś bardziej wypocząć.
Jack, to ty podróżowałeś, nie ja, więc powinieneś wiedzieć co ze sobą zabierać. - rzuciła oburzona.

-Właśnie..... - rzekłem kiedy zauważyłem jak otwierano drzwi z Azylu - No proszę i możemy wejść.

-Ale Jack, ty chcesz wybyć do Wisconsin?

-Chcę wybyć tak jak dotychczas Rose - za jakiś czas dodałem - Musielibyśmy to jakoś rozplanować....

-Może lepiej wróćmy do pokoju i tam wszystko objaśnimy  - zasugerowała wstając z ławki i podążając w kierunku wyjścia.


Wstanąłem i poszedłem za Rose. Co jakiś czas musiałem podbiegać, ponieważ ona jakby przedemną uciekała. Niewiedziałem dlaczego tak robi. W końcu doszliśmy pod drzwi które jak się okazało były otwarte.
Zdziwiło mnie to, wychodząc miałem wrażenie, że są zamknięte.

Na stole leżały klucze. Rose musiała je tutaj zostawić wychodząc wczoraj z pokoju nawet nie myśląc o tym.... I oczywiście wina na mnie.

-Kochanie, nad czym się tak zastanawiasz? - spytała podchodząc bliżej - Coś nie tak?

-Wszystko w porządku. - podszedłem do otwartego okna opierając się o parapet - Chciała byś może .... Jutro zacząć podróż do Wisconsin? Jest siedemnasty kwiecień, zaraz Maj a więc pogoda będzie nam idealnie sprzyjać.

-Jutro?.... - zdziwiła się

-Tak, tak! To jest świetny pomysł! Pójdziemy jutro. Nie przemęczaj się dzisiaj za dużo, abyś miała siłę na jutrzejszą wyprawę. - stwierdziłem - Poco zwlekać! O świcie musimy być już gotowi.

-Nie jestem rannym ptaszkiem, Jack, poza tym wczoraj nie spaliśmy praktycznie całą noc więc nie korzystnie jest akurat jutro wybywać w tak daleką podróż.

-Jak już mówiłem, ja dużo podróżowałem i wierzę w to, że dasz radę.

-Dobrze. A co my w tym Wisconsin właściwie będziemy robić? Przecież nie masz tam nikogo bliskiego, i może jeszcze mi powiesz, że zamieszkać tam też gdzie nie masz, hm?

-Właściwie to mam tam niektórych takich bliskich.... 

-Dlaczego mnie skłamałeś!? - krzyknęła na mnie ze złością

-Chodzi o to, że....

-Tak, właśnie o to ! Jak mogłeś!? Ufałam ci, że mówisz prawdę!

-Posłuchaj mnie proszę....

-Nie! Nie będę słuchać kłamcy! - rzekła po czym cicho dodała - Trzeba było zostać z Hockleyem.

-Z tym dupkiem !? Rose, co Ty wogóle mówisz? - zaskoczyłem się.

-Jedynym dupkiem, to jak narazie jesteś Ty, Jack.

-Przestaniesz wreszcie !? - wykrzyczałem.

-Jesteś okropny ! Nie znałam Cię od tej strony i nie wiedziałam, że jesteś aż takim oszołomem. Gorzej niż Caledon oraz ta cała jego zgraja. Wychodzę! Nie będe tutaj z takim jak ty !

-No i proszę bardzo, droga wolna - zaśmiałem się.

-Zaraz.... To ty masz wyjść! Ja wynajmowałam pokój! - krzyknęła donośnie wymachując przy tym rękoma.

-A może tak byś wreszcie pogodziła się? - Zasugerowałem jej szybko chowając klucze do kieszeni.

-Oddawaj klucze !

-Nie, nie mogę. Sama widzisz co robisz.... - oznajmiłem stanowczo przytrzymując kieszeń.

Titanic - A story you don't knowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz