dorosłość nadchodzi powoli

177 24 2
                                    

15 lutego 1940r.

Przetarłam wierzchem dłoni zaspane oczy i spojrzałam w stronę łóżka Tadeusza, gdzie spał Dawid. Klatka chłopaka delikatnie podnosiła się w górę i opadała, jego włosy były w niezwykle idealnym nieładzie i miał lekko rozchylone usta. Wyglądał uroczo. Uśmiechnęłam się pod nosem i chwiejnym krokiem ruszyłam w stronę kuchni. Przechodząc obok otwartych drzwi od salonu kątem oka zobaczyłam postać siedzącą przy stole. Cofnęłam się o kilka kroków i popatrzyłam w tamtą stronę. Na drewnianym stołku siedział mój ojciec, trzymając się za głowę.

- Tato? - Zapytałam niepewnie. - Coś się stało?

- Muszę wam coś powiedzieć - westchnął głośno. - Gdzie Tadeusz?

- Nocował u Urszuli, pewnie został na śniadanie. O co chodzi?

- Ja... - zawahał się, odwracając ode mnie wzrok i wbijając go w papier, który trzymał przed nosem. - Możemy mieć małe problemy finansowe przez pewien czas.

Potrzebowałam chwili, żeby połączyć fakty i przeanalizować całą sytuację. Nie wierzę!

- Straciłeś pracę - stwierdziłam cicho, przykładając dłoń do ust. Na początku było mi go żal, ale po kilku minutach spędzonych w ciszy zdałam sobie sprawę z tego, że to nie wszystko. - Jak długo nas okłamywałeś? - Spytałam, przymykając oczy.

- Miesiąc... - spuścił głowę, a ja kipiałam ze złości. Jestem pewna, że gdybyśmy żyli w bajce, którą opowiadała mi kiedyś mama, z moich uszu ulatniałby się dym, a twarz byłaby dosłownie czerwona jak pomidor.

- Miesiąc?! - Wrzasnęłam. Do salonu wszedł Jankowski, głośno przy tym ziewając. Spojrzał na mnie przejęty i podszedł bliżej. Już miał coś powiedzieć, gdy nagle do mieszkania wszedł mój brat. Zdjął płaszcz i buty, a następnie ruszył w naszą stronę. Był mocno zdziwiony, kiedy zobaczył nas wszystkich w jednym pokoju.

- Coś się stało? O czymś nie wiem? - Pytał zdezorientowany Tadek, ale nikt się nie odezwał. Wymienialiśmy miedzy sobą pełne wyrzutu i zmartwień spojrzenia. - Łucja? Czy ktoś mi powie o co chodzi? - Przeczesał ręką włosy, spoglądając na nas z irytacją.

Ojciec już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale go wyprzedziłam.

- Stracił pracę miesiąc temu - wyrzuciłam z siebie ze słyszalną złością w tonie.

- To prawda? - Spytał, spoglądając na ojca. Był spokojny, w przeciwieństwie do mnie.

- To ja może - zaczął skołowany Dawid. - Ja już może pójdę - dokończył powoli, wycofując się. Szybko chwyciłam go za ramię i przyciągnęłam w stronę stołu.

- Nie - stwierdziłam stanowczo. - Zjemy razem śniadanie. Wszyscy. Jak rodzina - spojrzałam z wyrzutem na ojca. - I przyjaciele - kiwnęłam w stronę Janka. - Na co czekacie? Siadajcie do stołu - uśmiechnęłam się sztucznie.

Weszłam do kuchni, oparłam się o zimny blat i odetchnęłam ciężko. Stracił pracę? W porządku, poradzimy sobie. Nie mamy pieniędzy? To nic, mamy siebie. Okłamywał nas? Dlaczego?!Jesteśmy rodziną, powinniśmy być ze sobą szczerzy.

Zrobiłam jeszcze dwa głębsze wdechy i wyciągnęłam z lodówki tuzin jajek. W tym momencie do kuchni wszedł Jankowski.

- Wszystko dobrze, panienko? - Zagaił z lekkim uśmiechem, lecz gdy zobaczył moją minę uśmiech zszedł mu z twarzy. Odchrząknął gardłowo. - Wszystko dobrze?

Zaśmiałam się cicho, kręcąc głową na boki. Był na prawdę uroczy, gdy nie wiedział co miał zrobić. Niby pewny siebie, dorosły mężczyzna, a jednak w trudnych sytuacjach był dosyć zagubiony.

- Tak, po prostu... - spojrzałam w jego niebieskie jak niebiosa tęczówki. Westchnęłam, zatapiając się w nich na chwilę. Rozciągnął usta w promienny uśmiech, ukazując przy tym szereg białych zębów. Odwzajemniłam jego gest i odpędziłam od siebie wszystkie złe myśli. Poradzimy sobie - Pomóż mi ze śniadaniem.

Po piętnastu minutach wszyscy siedzieliśmy przy stole, jedząc jajecznicę i wymieniając się niepewnymi spojrzeniami. Odchrząknęłam, próbując przerwać przeszywającą nas na wylot ciszę. Przez chwilę miałam wrażenie, że jest na tyle cicho, iż wszyscy w bloku słyszą moje myśli, co - pomimo tego, jak absurdalnie to brzmi - nie dawało mi spokoju.

- Więc... - zaczęłam zmieszana. - Myślałeś nad jakąś inną pracą? - Spojrzałam na ojca najbardziej łagodnym spojrzeniem, na jakie było mnie stać w zaistniałej sytuacji.

- Tak - również odchrząknął. - Pani Klimek powiedziała, że przyjmie mnie do piekarni na pełen etat. A jak ci idzie praca w kawiarni? - Podejrzanie szybko zmienił temat.

- Świetnie, na prawdę - przypomniałam sobie sytuacje, w których Niemcy byli wyjątkowo podli i niekulturalni. - Świetnie - wymusiłam na twarzy lekki uśmiech, a potem znów zapanowała cisza. Nie mogąc dłużej znieść napięcia między nami podniosłam wzrok z nad talerza i spojrzałam błagalnie na Dawida, licząc na to, że przerwie tą grobową ciszę.

- Lusia wstąpiła do PLAN'u - palnął Janek. Kopnęłam go w nogę pod stołem, a Tadeusz skarcił go wzrokiem. - No co?

- To dobrze - stwierdził ojciec, upijając łyk czarnej kawy.

- Co? - Spytałam z niedowierzeniem. - Znaczy... - pokręciłam głową na boki, mrużąc przy tym oczy. Zmarszczyłam brwi i cofnęłam z lekka głowę do tyłu. -... tak. Cieszę się, że mogę w jakiś sposób pomagać Polsce.

- Wyjeżdżam - powiedział nagle. Spojrzałam na niego z uniesionymi już brwiami. Myślałam, że żartuje, lecz gdy zobaczyłam powagę na jego twarzy nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego słowa.

- Nie rozumiem - zaśmiał się nerwowo Tadeusz. - Jak to wyjeżdżasz? Gdzie? Po co?

- Posłuchajcie - westchnął. - Jesteście już dorośli, dacie sobie radę. Lusiu - spojrzał na mnie z troską. - Kończysz za miesiąc dziewiętnaście lat. Nie chciałem wam mówić, ale praca w piekarni mnie nie zadowala. Zamieszkam z ciocią Jadwigą na wsi, niedaleko Gałowskich - kontynuował coraz pewniejszym tonem. - Zostaniecie tutaj, będziecie przyjeżdżać. Będę tam pracować, jako szewc - uśmiechnął się smutno. W moich oczach pojawiły się pierwsze łzy, które spłynęły po moich policzkach. Szybko je starłam, a Dawid położył swoją dłoń na moim kolanie. Tato spojrzał na niego z zaufaniem. - Opiekuj się nią i przytul ode mnie Poleczkę - przeniósł wzrok na Tadka. - Znajdź sobie w końcu dziewczynę, błagam - zaśmiał się. - Może Urszulę? Pasujecie do siebie - stwierdził z uśmiechem, wskazując na niego palcem w zabawny sposób. - Wyjadę za tydzień. Przyjeżdżajcie, kiedy tylko zechcecie i proszę was, uważajcie na siebie. Nie dajcie się złapać tym idiotom w brudnych od ludzkiej krwi, niemieckich mundurach - chwycił mnie pokrzepiająco za ramię. - Dacie sobie radę. Macie na nazwisko Wiśniewscy, a Wiśniewscy są silni.

dziewczyna w żółtej sukienceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz