Rozdział 3

101 10 8
                                    

Las o północy wydawał się bezpieczniejszy niż zakątek, w którym odnalazł się Will. Sam wyglądał jak widmo pośród ciemnego zakamarku nieludzkiego miasta.

Wystarczyło przejść się ulicami takiej mieściny za dnia, by wstrzymać obieg krwi w żyłach. Budynki za każdym razem, gdy było to konieczne, o ile pora dnia na to pozwalała, rzucały nadszarpnięte cienie, które chętnie śledziły mieszkańców. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że ów cienie zakradały się by potajemnie wyssać życie z ciał nieostrożnych ludzi. Człowiek mógł wyjść na ulice, ale do domu wracał już martwy. Cienie były zmorami, które unosiły się po cichu w pionie i dusiły swoje ofiary, po to by znów móc stać się tym, czym powinny być i jak dyktował im niejasny przecież ład świata.

Will opuściwszy swoją ciemną norę, wyrzucił z siebie krew, która wyciekała mu po ustach strumieniami. Był wtedy blisko pustej, szeroko otwartej bramy wyjściowej, gdy brakło mu sił by jeszcze opierać się chwiejącymi rękami przed upadkiem. Jego senna świadomość była niestabilna. Lada moment mógł powrócić do swojego świata.

Tajemnicza postać, która kroczyła w jego stronę była jeszcze zdrowa na duszy. Na uwagę zasługiwała mizerna grzywka, która wpadała jej do czarnych oczu. Silne dłonie chwyciły młodego zwiadowcę za korpus, pomagając mu się wyprostować. Chwila ta była wiecznością, zamkniętą w jednym upadku.

Will otarł rękawem plamy, zabarwiając materiał czarną posoką. Uniósł wzrok, widząc jak wpatrują się w niego łagodne iskierki, uwięzione w oczach tej pokornej postaci. Młody zwiadowca od razu zwrócił na nią swoją uwagę. Wydawało mu się, że stoi przed nim raczej młody mężczyzna.

- Nic się nie stało - powiedział Will, odtrącając dłonie nieznajomego, wbrew sobie. Żałował tego, ponieważ czuł się bardzo słabo.

- Proszę, chodź ze mną. To miejsce nie jest przeznaczone dla ciebie. - Will miał rację. Po głosie poznał, że ponura postać była mężczyzną. Być może w nawet w jego wieku.

Młody zwiadowca i nieznajomy udali się z wiatrem w kierunku wschodu, tam gdzie rozciągała się równina. Za rogiem budynku, który znikł im z oczu, właśnie gasło życie. Zmora spojrzała w kałuże krwi i mimo jej zdolności do odbijania obrazów, nie mogła w niej zobaczyć siebie.

Gdy mężczyźni dotarli na puste wzgórze, zastali tam ciemne drzewa i ponure kolory popiołów. Szarą krainę przemierzały samotne cieniozmory, które zawodziły żałośnie. Depresyjne widoki przeraziły młodego zwiadowcę.

- Dlaczego karzesz mnie w ten sposób? - zapytał z wyrzutem Will. Jego gniewne spojrzenie mówiło o wzgardzie, którą mógł czuć jedynie do Kosiarzy Umysłów. Cofnął się gwałtownie, upadając na pewną część ciała. Rozejrzał się po bezkresnej równinie, widząc jak wyjące upiory męczą się w samotności. - Też jesteś jednym z nich?

- Przestań się buntować.

- Mam dość tych cieni.

- Te tutaj są niegroźne.

- A ty jesteś w porządku? Nienawidzę tego, że nie mogę wiedzieć.

- Znasz mnie bardzo dobrze - powiedział nieznajomy, ciągnąc beznamiętną rozmowę. Jego czarne otchłanie w oczach były słabo widoczne przez zasłaniającą szarość włosów, które spływały mu po czole. - Umarłem, ale wciąż o mnie podświadomie wspominasz.

Will nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Wstał powoli, nie spuszczając spojrzenia z postaci, która karmiła go garściami tajemnic, które chciał poznać tak bardzo, choć mogły się okazać niebezpieczne. Co jeśli jego rozmówca był przebraną zmorą?

Zawsze Zwiadowca (tom IV)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz