Przy okazji tego rozdziału omówię również proces analizy krytycznej, jaką postanowiłam przeprowadzać w tym czytadle. Bo Strażników Marzeń kocham miłością szczerą i pozwalającą mi przymknąć oko na wszelkie wady, aby w pełni rozkoszować się tym uczuciem, ale nie znaczy to, że drobnych zgrzytów w tej produkcji w ogóle nie widzę. I ustalmy od razu - negatywne elementy tej animacji do pięt nie dorastają toksycznym relacjom z Krainy Lodu oraz niszczeniu morału Hotelu Transylwania. Strażnicy Marzeń to dobry, dający masę frajdy film, w której jednak budowa świata nie do końca siedzi.
Od początku. Głównym bohaterem jest Jack Mróz, który całe dnie spędza na zabawie z dziećmi, a raczej dodawaniu efektów specjalnych do ich wygłupów, bo żadne go nie widzi ani nawet w niego nie wierzy. Jack ma problemy egzystencjalne - tuła się po świecie już trzy wieki i nie ma pojęcia po co, a Księżyc, który go stworzył, nie odpowiada na żadne pytania.
Tymczasem na północy Strażnicy Marzeń, czyli ekipa w składzie: Mikołaj, Zębuszka, Zając Wielkanocny i Piaskowy Dziadek, gromadzi się, bo niejaki Mrok zagraża ich bandzie, a tym samym dzieciom. Jesteśmy też świadkami ważnego wydarzenia - Księżyc wybiera nowego Strażnika, a jest nim znany już Jack.
Jak to często bywa, główny bohater nie ma ochoty zostać członkiem drużyny, po części przez niezgodność charakterów między nim a pozostałymi Strażnikami, ale również w ramach buntu wobec Księżyca, który przez tak długi czas nie dał mu żadnego znaku. Kolejne wydarzenia dają mu jednak osobistą motywację - Jack dowiaduje się, że nim został Jackiem Mrozem, miał normalne, ludzkie życie, którego nie pamięta. Sposobem na przywrócenie pamięci jest odzyskanie zębów ukradzionych z Zębowego Pałacu przez Mroka. Takim sposobem ekipa w komplecie rusza do walki o dobro dzieci na całym świecie.
Przedstawienie postaci Strażników jest naprawdę świetne - twardy Mikołaj, który z pewnością rozgniata orzechy włoskie w dłoniach; Zając z bumerangiem i miną, jakby niedawno wrócił z wojny i wciąż był w bojowym nastroju; uroczy i zabawny Piaskowy Dziadek; a także Zębuszka skrzyżowana z kolibrem. No i oczywiście Jack - bohater tysięcy fanfików oraz jeszcze większej ilości fanartów. Postać tak pięknie zaprojektowana wizualnie, że moje nastoletnie serce rozpływało się, kiedy raz po raz oglądałam go na ekranie. I myślę, że to właśnie to nietypowe podejście do postaci z legend dało animacji taką popularność. Strażnicy walczą z Mrokiem, więc zdecydowano się, aby wyglądali, jak prawdziwi wojownicy, a nie słodkie misie walczące miłością. Dzieci powyżej szóstego roku życia już tego nie kupują, one chcą bajki z jajem czy innym pazurem.
Jedynym zgrzytem, który zauważyli również krytycy, jest podejście twórców do dziecięcych bohaterów oraz tradycji. Walka z Mrokiem trwa dość długo, a po drodze widzimy Boże Narodzenie oraz Wielkanoc. Te są zaś przedstawione jako okazje do obdarowania dzieci prezentami i jajkami. W momencie, gdy bąbelki nie znajdują owych przedmiotów, wpadają w depresyjny nastrój oraz mają zniszczone całe święta. Jest to dość materialistyczne podejście. Film sugeruje, że sensem owych tradycji są właśnie przedmioty, które dzieci dostają. Pod tym względem fabuła mogła zostać poprowadzona zupełnie na odwrót - pokazać, że mimo braku prezentów, dzieci potrafią się cieszyć innymi aspektami świąt, a w bajkowe postaci wciąż wierzą.
Bo już na samym początku jest powiedziane, że dopóki dzieci w Strażników wierzą, ci mają siłę, aby je chronić. Jest to piękne, ale równocześnie niezbyt fair, kiedy wystarczy nie dostarczyć najmłodszym podarków na czas, a te tracą całą radość życia i momentalnie przestają wierzyć. Taki układ przywodzi mi na myśl przykład ciotki, której nikt nie lubi, ale która daje pieniążki i przywozi prezenty, więc jest u krewnych mile widziana. Ale jak raz nie jest w stanie przywieźć czegokolwiek, popada w niełaskę i dostaje bana na odwiedziny. Do momentu, aż znowu będzie coś miała dla rodzinki.
Czy ktoś mówi dzieciom o Mikołaju przywożącym im prezenty, czy raczej preferuje wychowanie bez bajkowego klimatu, jestem przekonana, iż warto od najmłodszych lat uświadamiać milusińskich, że rzeczy materialne nie są najważniejsze. Fajnie jest dostawać podarki, fajnie jest je dawać, ale bez nich człowiek też może być szczęśliwy. Animacja do tematu podchodzi dość powierzchownie, bez zgłębiania się w jakieś wartości. Ot, film akcji dla dzieci, gdzie święta są praktycznie jedynie pretekstem do kolejnych walk.
Myślę, że Strażnicy Marzeń to mimo wszystko produkcja, która da masę radochy ludziom w różnym wieku, a to, jak brzydko spłyca tradycje, jest czymś, co można z najmłodszymi przegadać. Szkoda jedynie, że twórcy zmarnowali szansę na przekazanie dzieciakom wartości, które tutaj idealnie by siedziały. Ale jest to jednak DreamWorks, które, choć tworzy filmy animowane, swoich odbiorców znajduje głównie u ludzi trochę starszych niż mogłoby się wydawać, więc ta słabsza strona fabuły nie jest aż tak negatywna.
A wykorzystując fakt, że wzięłam na warsztat animację, która zajmuje specjalne miejsce w moim serduszku, omówię jeszcze sam proces analizy krytycznej, jaką tu prowadzę.
Bo czepiam się głównie zachowań postaci, które bardzo często przedstawiają ludzi lub istoty ludziom podobne, a przez to mają prawo popełniać błędy i przejawiać negatywne cechy. Tak, ale w momencie, gdy dzieło jest skierowane do dzieci, nie powinno przedstawiać złych zachowań w pozytywnym świetle. Anna, która obraża się o każdą pierdołę jest w Krainie Lodu 2 żartem, ludzie się z tego śmieją, więc dzieci odbierają to jako coś fajnego, mogą próbować powielać takie zachowania, aby rozbawić dorosłych.
Produkcja targetowana do kilkulatków musi mieć morał, a przynajmniej przekazywać pozytywne wartości. Jeśli bohater zwyczajnie po ludzku popełnia błędy, musi dążyć do naprawienia szkód, żałować lub przynajmniej spotkać się z konsekwencjami swoich czynów. Co innego, kiedy mamy film dla starszego odbiorcy. Dorosły ma swój kompas moralny i nie trzeba jasno mu wskazać, że, przykładowo, przestępstwo jest złe. Dziecko jeszcze się kształtuje i nawet jak żaden młody człek tego nie przyzna, wszystko, co odbiera, wpływa na jego umysł.
Choć wielu osobom się wydaje, że napisanie książki lub scenariuszu filmu dla dzieci jest najłatwiejszą opcją, śmiem twierdzić, że wręcz przeciwnie. Bo kiedy wiemy, że dzieło trafi do najmłodszych, musimy analizować treść a i sto razy, aby mieć pewność, że nie zaśmiecimy młodego umysłu. Jeśli chcemy tworzyć postać cieszącą się u dzieciaków autorytetem (jak chociażby księżniczki Disneya), musimy mieć pewność, iż reprezentuje odpowiednie wartości.
CZYTASZ
Pingwinowe rozmyślania o popkulturze
NonfiksiOpowiadania o seks-niewolnicach pokazują patologiczne wzorce zachowań i krzywią młode umysły, to fakt znany wszystkim. A co jeśli powiem Ci, że toksyczny przekaz subtelnie podsuwa nam o wiele więcej dzieł popkultury? Zbiór przemyśleń o przeróżnych d...