0.2

18 3 0
                                    

- Co byś zrobiła, gdybyś się dowiedziała, że Richard cię zdradza? - wyszeptała ledwo dosłyszalnie, nie odrywając wzroku od rozgwieżdżonego nieba nad ich głowami.
Wcale nie była pewna, czy chce poruszać ten temat. Jakby wypowiedzenie na głos swych obaw, miało sprawić, że staną się bardziej realne. Bardziej prawdopodobne. Do tej pory żyły tylko w jej głowie, może trochę przewrażliwionej i mocno zazdrosnej, a teraz...
Nie potrafiła się jednak powstrzymać. Chciała przestać czuć się tak zagubiona, skołowana i smutna.
- Zabiłabym sukę – rzuciła Freya bez większego zastanowienia, po czym nagle odwróciła gwałtownie głowę w jej kierunku i zmarszczyła groźnie czoło. - Kurna, Betsy, czy ty próbujesz mi coś powiedzieć?
- Nie, nie! - Oderwała w końcu wzrok od srebrzystych punkcików i załzawionymi oczami spojrzała na przyjaciółkę. - Ja tylko... Chodzi o to... - dławiąca gula w gardle rosła coraz bardziej, a po policzku popłynęła pierwsza słona kropla. - Myślę że Markus mnie zdradza.
Preiss zamarła na kilka sekund, po czym po prostu przysunęła się do niej i przytuliła z całych sił, głaskając delikatnie po długich, jasnych włosach.
- To na pewno ta francuska bździągwa!

   Elisabeth Raimund zacisnęła mocniej palce na czerwonej, męskiej bluzie Niemieckiego Związku Narciarskiego i zaklęła siarczyście, natrafiając na niewielkie rozdarcie w rękawie. Znała je doskonale. Sama je kiedyś zrobiła, zahaczając się przypadkiem kolczykiem i omal nie rozrywając sobie wtedy ucha.
   Bolało... Chyba równie mocno, jak znalezienie niezbitego dowodu na to, że jej obawy wcale nie były szalonym wymysłem zazdrosnej wyobraźni. Okazały się równie prawdziwe, jak JEGO bluza zgubiona w środku nocy na leśnej polance. Wiedziała, że powinna ją zostawić i wrócić do domku. Zapomnieć o tym wszystkim a przede wszystkim o Markusie. O przeuroczej, miłosnej bajeczce, w którą wierzyła zbyt długo. Zamiast tego podniosła z ziemi czerwony materiał i narzuciła sobie na ramiona, pozwalając, aby lekko stępiona ale wciąż wyczuwalna woń ukochanych perfum otuliła ją po raz kolejny. Zapach który znała od lat i który kojarzył się jej z najszczęśliwszymi chwilami w życiu. Tonęła w nim, kiedy stęskniona, smutna lub spragniona kryła się w ramionach ukochanego. Kusił oraz czarował, kiedy z przyjemnością przekraczała kolejne granice bliskości oraz namiętności. A później kołysał do snu, kiedy szczęśliwa zasypiała w bezpiecznych objęciach. Może była naiwna, ale naprawdę myślała, że to jest właśnie ta miłość na zawsze.
   Idiotka!
   Przeklęty, zdradziecki dupek!
   
Wytarła z policzka kilka zbłąkanych łez i ruszyła w drogę powrotną - nie mogła przecież przeszukiwać całego lasu w pogoni za chłopakiem, który już jej nie chciał - ale nagle w jednej z kieszeni wyczuła niewielką, zgniecioną karteczkę. Wyciągnęła ją i zamarła na widok doskonale znanego koślawego pisma.
   Jedenasta na pomoście, mon amour...
   
Przez chwilę z niedowierzaniem wpatrywała się w to jedno, proste zdanie, choć mieszanka angielskiego i francuskiego nie pozostawiała żadnych wątpliwości kto jest jego autorem.
   Pieprzona Missi Learoyd!
   
Elisabeth poczuła jak podnosi jej się ciśnienie, a smutek przeradza we wściekłość i nienawiść. Miesiącami broniła tę francuską pindę przed Freyą. Udawała głuchą na wszelkie argumenty przyjaciółki, rzucając jedynie krótkie: 'koleżanki nie robią sobie takich świństw'. Tak, Learoyd była wredną suką, żarła się z Preiss i toczyła z nimi zawzięty bój na skoczni, ale Betsy naprawdę ją lubiła i uważała za swoją dobrą koleżankę.
   A koleżanki nie odbijają sobie chłopaków!
  'Co byś zrobiła... Zabiłabym sukę!'
   
Ten francuski kurwiszon jeszcze ją popamięta! Żałowała tylko że nie ma z nią Frei – powinna była ją zawołać, kiedy zobaczyła ją na skaju lasu, ale pod domkiem czekał Richard, więc nie chciała im przeszkadzać. W cokolwiek tam się bawili! - we dwie zgotowałyby tej pindzie prawdziwe piekło.
   Byli tam. Wciąż razem na pomoście, chociaż minęła już pierwsza w nocy. Srebrzysty blask księżyca lśnił w jej długich, jasnych włosach i rozświetlał zdradziecką twarz aniołka. Panienka Raimund miała ochotę po prostu wpaść tam i pchnąć ją w ciemną otchłań Freibergsee. Raz a porządnie usunąć ze swojego życia. Swojego i Markusa. Przemknęła szybko wzrokiem, dostrzegając go nieco z boku. Skulona postać niemal całkiem skąpana w mroku nocy, a jednak ani przez moment Betsy nie miała wątpliwości, że to on.
   Utopić go razem z Learoyd czy poczekać choć na głupie przepraszam?
   
- Jestem w ciąży. - Nie zdążyła wyjść z ukrycia i w tym momencie chyba była za to naprawdę wdzięczna losowi. Nogi zrobiły jej się jak z waty, a zawartość żołądka podjechała niebezpiecznie wysoko, razem z całym wlanym w siebie tego dnia alkoholem. Jak miała walczyć z czymś takim? - I nie zamierzam tego przed nią ukrywać, rozumiesz? Albo ty jej powiesz albo ja.
   Wycofała się po cichutku, a później zaczęła biec. Jak najdalej, od tego co usłyszała. Jak najdalej od tej dwójki. I jak najdalej od potwornego bólu, który zadał jej chłopak, który miał jej nigdy nie skrzywdzić.

%%%

Our last winterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz