Prolog

1.1K 52 23
                                    

Usłyszałam tak bardzo znienawidzony przez ze mnie dźwięk, a mianowicie odgłos budzika telefonu. Ospale wstałam z łóżka, aby go wyłączyć i ogarnąć się trochę. Wyciągnęłam z szuflady granatowe jeansy z delikatnie przetartymi kolanami, biały top, a do tego skórzaną, granatową wraz z czerwonymi płomieniami, kurtkę. Na stopy założyłam podobne kolorystycznie do ramoneski, adidasy. Moje długie, falowane, ciemno-blond włosy natomiast rozczesałam i zostawiłam rozpuszczone.

- Keira chodź już na śniadanie, bo inaczej spóźnisz się na samolot! - krzyknęła moja rodzicielka popędzając mnie tym samym. 

Wzięłam swoją czarno-białą walizkę, podręczny, zgniło-zielony plecak z różnymi naszywkami oraz telefon i podeszłam do schodów. 

Schodząc na dół delikatnie się uśmiechnęłam czując zapach naleśników, ale po usłyszeniu jak mama rozmawia ze swoim kochankiem mina mi zrzedła. Pomimo, że spotykała się z nim już rok, to nadal go nie lubiłam, co zresztą było odwzajemnione z jego strony. To jest jeden z powodów, dla których wyprowadzam się od matki. 

- Nadal się zastanawiam, kto wtedy chciał tego rozwodu. Ty, czy ojciec? - zapytałam się zasiadając do stołu, przy którym obydwoje siedzieli. 

Mimo, że proces odbył się, kiedy byłam siedmiolatką, czyli niecałe dziewięć lat temu, to pamiętam zarys twarzy swojego taty. Chociaż wspomnienia oraz niektóre zdjęcia, które jakimś trafem znalazłam, również mi o nim przypominały. Z wyglądu jednak jestem bardziej podobna do matki. Wysoka, szczupła, oczy koloru srebra. Odcień skóry mam natomiast jasny, ale nie do przesady. Bliżej mi do Środkowoeuropejskiego typu urody, niż Południowego.

- Jedz i nie gadaj. - mruknęła rodzicielka odkładając swój tablet na blat obok mojej ręki. - Jacob zawiezie cię na lotnisko... Niestety później będziesz musiała sobie jakoś sama poradzić. 

Potrząsnęłam delikatnie głową na znak, że rozumiem i dokończyłam jeść śniadanie.

Zawsze musiałam liczyć tylko na siebie. Matka uważała, że w ten w sposób przygotuje mnie do dorosłego życia. Guzik prawda! Będąc jeszcze małą dziewczynką często płakałam po kątach, ponieważ zawsze, gdy chciałam z kimś porozmawiać o swoich problemach, to nigdy taka osoba się nie znajdowała. Po latach nauczyłam się jedynie tego, że swoimi uczuciami nie ma co się z nikim dzielić, bo i tak nikogo to nie obchodzi. Również przez to denerwują się dorośli, ponieważ nic im nie mówię. Tylko szkoda, że na początku nie dali mi powodu abym to robiła. To smutne, że czasem dopiero po upływie paru lat orientujemy się, że całe życie jechaliśmy na pełnym gazie nie patrząc na to, kogo możemy rozjechać. Proces rozwodowy wygrała ona, przez co ja zostałam przekazana pod jej opiekę, nie mogąc spotkać się ze swoim biologicznym ojcem. Szkoda tylko, że nie pamiętam do końca, dlaczego doszło do złożenia tych papierów. 

Spakowałam sporą sumę pieniędzy do portfela i pomachałam mamie na pożegnanie, po czym wyszłam z domu zostawiając za sobą przeszłość, która nie raz skopała mi porządnie cztery litery. 

Dom, w którym mieszkałam znajdował się w Arizonie, w Phoenix. Jednopiętrowy, średniej wielkości budynek z niewielkim podwórzem i ogródkiem. Od tego miejsca, niecałe trzy kilometry dalej znajdowała się szkoła, do której chodziłam i nie wiem jakim cudem dotrwałam do końca. 

Po upływie kilkunastu minut przyszedł Jacob, który wziął moje bagaże i schował je do bagażnika swojej białej KII Sportage. Wsiadłam do środka i założyłam słuchawki, aby podróż na lotnisko szybciej mi upłynęła oraz bym nie musiała rozmawiać z tym idiotą. Gdy dojechaliśmy na miejsce, wysiadłam z samochodu i wyciągnęłam swoje rzeczy. 

- Zrób coś mojej matce, a obiecuje, że cię znajdę i przywalę ci w ten twój ryj. - warknęłam na pożegnanie i czym prędzej udałam się w stronę terminalu.

Tam dowiedziałam się, że za niecałe pół godziny odlatuje mój samolot do Jasper w Nevadzie. Poszłam do bramki, która wiodła do mojego transportu. Zostałam zeskanowana, a bagaż, oprócz plecaka, położyłam na taśmę, aby ten mógł trafić tam, gdzie jego miejsce.

Będąc w samolocie zajęłam miejsce koło okna tak, abym mogła podziwiać widoki. Po upływie kilkunastu minut wystartowaliśmy i zaczęliśmy lecieć w stronę stanu. Przez cały lot, zafascynowana oglądałam świat z góry, nie szczędząc sobie pozytywnych komentarzy do osoby, która siedziała obok mnie. Oczywiście zrobiłam zdjęcia na Snapchata, które wyślę jak tylko znajdę się na ziemi.

Gdy wylądowaliśmy, od razu wysiadłam z samolotu i poszłam po swoją walizkę. Po odebraniu jej wyszłam z lotniska i zaczęłam się rozglądać za jakąś podwózką.

- Keira Fowler? - odezwał się za mną głos jakiegoś mężczyzny. 

Powoli się odwróciłam i zobaczyłam czarnoskórego, wysokiego i grubego faceta z krótkimi, ciemnymi włosami i ostrymi rysami twarzy, na której gościła niezadowolona mina. Domyśliłam się, kto to może być, ale wolałam podejść do niego z dystansem.

- Tak, zgadza się. Czy coś się stało? - zapytałam się, trochę zaniepokojona zadanym pytaniem przez nieznanego mi faceta. 

- Agent specjalny William Fowler. Jestem twoim ojcem i przyjechałem cię odebrać.


---------------------------------------------

Witam serdecznie w mojej nowej książce o Transformerach!

Zdaję sobie sprawę, że mam jeszcze dwie książki o tej tematyce i to na dodatek nie skończone ale mam nadzieję, że nie będziecie mieli mi tego za złe, a ją przyjmiecie ciepło.... Nigdy jeszcze tak bardzo nie stresowałam się publikacją książki jak tej...

Rozdziały będą się pojawiać raz w miesiącu (Prolog został upublikowany w moje urodziny hehe...😅)

Mam nadzieję, że wam się spodoba Fanfiction o naszych ulubionych przybyszach z Cybertronu i ich przyjaciołach!

Córka Fowlera- Transformers PrimeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz