IV. Oddawaj ten aparat złodzieju!

289 20 143
                                    

Budzi mnie głośne pukanie w drzwi. Ociężale podnoszę się z łóżka i idę w stronę drzwi, aby zobaczyć, kogo tutaj znowu przywiało. Widzę Freddiego, więc otwieram. 

-Gotowa? Oo...matko! A ty co? Huragan przeszłaś? Przecież już mamy wyjeżdżać! - czarnowłosy patrzy na mnie z przerażeniem. - Błagam, powiedz, że jesteś spakowana - łapie mnie za ramiona i lekko potrząsa, a ja próbuję się wyrwać.

- Tak, spakowałam się - odpowiadam ze spokojem. - Ale jakim cudem zaspałam, przecież ustawiłam budzik na godzinę przed wyjazdem. - myślę na głos. Gdy wypowiadam ostatni wyraz z sypialni wydobywa się dźwięk budzika. Szybko tam się kieruję, aby wyłączyć to ustrojstwo i widzę, że na zegarze jest 8:30. 

Freddie patrzy na mnie z powagą i lekko tupie stopą o podłogę.

- No jejku no, każdemu mogą się pomylić godziny - robię niewinną minkę.

- Marsz się ubierać! Masz dziesięć minut  - wskazuje na drzwi łazienki. - A ja zaniosę już twoje rzeczy do auta.

Kiwam głową na znak, że rozumiem i otwieram szafę. Na pole kempingowe będziemy jechać łącznie 4 godziny, a w połowie trasy zatrzymamy się w jakimś miasteczku - którego nazwy nie pamiętam -  więc powinnam ubrać coś wygodnego. 

Po chwili zastanowienia biorę luźną, czarną bluzkę z krótkim rękawem oraz, z racji tego, że dzisiaj jest ciepło, dżinsowe spodenki trzy-czwarte. Włosy zostawiam rozpuszczone, bo tylko takie mi pasują. Z szafki nocnej zabieram mój zegarek, z którym nie rozstaję się już od pięciu lat. 

Z kanapy chwytam plecak, a z lodówki wyjmuję wcześniej zrobione kanapki na prowiant. Widocznie przeczułam, że zaśpię. Otwieram szafkę w której trzymam różne słodycze oraz jakieś przekąski. Do plecaka wrzucam żelki, wafelki z małą ilością czekolady, bo boję się, że wszystko mi się roztopi, cztery paczki orzechów, każda inny rodzaj, znajduję jeszcze paczkę landrynek, więc też ją biorę. Gdy już chcę zamknąć szafkę, widzę chipsy, które również lądują w torbie. Raz się żyje co nie? Z blatu zabieram dwie butelki wody oraz papierowy woreczek, na wszelki wypadek. Gdy dopinam zamek plecaka, drzwi otwierają się z impetem i wchodzi Freddie.

- Teraz gotowa? - pyta.

- Tak! - kiwam energicznie głową, po czym biorę plecak i sweter.

Wchodzę do auta Rogera, uprzednio się z wszystkimi witając. Blondyn i Mercury siedzą z przodu, a ja, Brian i John, ściśnięci z tyłu. May i Deacon przysuwają się jak najbardziej do okien, abym miała choć trochę powietrza, bo mimo iż jestem chuda, to gdyby odsunęli się od szyb, byłabym zgnieciona.

Próbuję zasnąć, bo ostatnio źle się znoszę wszelakie podróże samochodem, mimo iż nigdy choroby lokomocyjnej nie miałam.

Opieram głowę o zagłówek, który i tak jest za nisko. Staram się nie wiercić, ale odruchowo co chwilę to robię.

Wzdycham ze smutkiem na co Brian proponuje mi:

- Jeśli chcesz spać, to możesz oprzeć głowę o moje ramię - zjeżdża na siedzeniu trochę w dół, aby jego ramię było choć trochę na wysokości mojej głowy.

- Och, um, okej - chyba lekko się czerwienię - dzięki.

***

-No to fajnie - mówię z sarkazmem, na co John cicho się śmieje.

Brian, który oferował mi, abym oparła się o jego ramię, sam się teraz spał, tylko, że na moim barku. Ja nie zmrużyłam oka nawet przez dziesięć minut. Z drugiej strony pewnie i tak bym nie zasnęła.

Gdy dojeżdżamy do miasta, aby zrobić postój, wszystko zaczyna mnie boleć. Brian śpi jak dziecko, przez co coraz bardziej opiera się o mnie i staje się cięższy. John, który siedział przyciśnięty do szyby i czytał książkę - nie wiem jak, ja bym się już chyba z trzy razy zerzygała - co chwilę patrzył na mnie ukradkiem z rozbawionym wyrazem twarzy.

I can't live without you • Brian May •Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz