Prolog

241 12 11
                                    

-Eddie nie biegaj tak bo zaraz się przewrócisz i coś sobie zrobisz!

Matka Eddiego znowu przyczepiła się do nadpobudliwego stylu życia syna, po śmierci męża Sonia traktowała swojego syna jak jajko delikatniejsze od innych,czasem gdy deszcz padał przez niecałe pięć minut i nie było nawet żadnej kałuży kobieta zabraniała synowi pójścia do szkoły.

Ale to była codzienność dla piętnastolatka, na początku trudno było mu się przyzwyczaić do bycia nienormalnym dzieckiem ale z biegiem lat przyzwyczaił się że nigdy nie doświadczy tego co jego rówieśnicy.

-Dobrze mamo!

Sonia wyłoniła się że swojej jamy smoka(inaczej salonu) i stanęła na drodze astmatyka robiąc swoją typową minę która znaczyła zdaniem Eddiego "Stań w miejscu bo dostaniesz emocjonalny wypierdol" i skrzyżowała ręce.

-Misiu uspokój się bo dostaniesz ataku astmy, czemu tak latasz po mieszaniu? Szukasz czegoś?

-Tak mamo, mojego zeszytu od matematyki wiesz gdzie on jest?

Wydukał po chwili zasapany Eddie na co matka chłopaka pokręciła głową.

-A sprawdzałeś w plecaku?

-Tak mamo trzy razy, podczas pakowania i dwa razy żeby się upewnić czy go nie ma.

-I co?

-Skoro dalej go szukam to go nie ma to chyba logiczne.

-A ja ci mówię że jest w plecaku.

Chłopak spojrzał na rodzicielkę pytająco, po chwili zmienił wyraz twarzy i dał jej spojrzenie sarkazmu zmieszanego z żartobliwym niedowierzaniem. Grubsza kobieta złapała za plecak syna i wyjęła z niego powoli głaski jak nie naruszony seledynowy zeszyt z kilkoma kształtami i dużym napisem na środku "Matematyka"

-Ale jak to przecież...

-Bez gadania Eddie,szuraj do szkoły bo spóźnisz się na pierwszy dzień!

-Dobrze... Tak. Pa mamo.

Astmatyk złożył lekki pocałunek na policzku matki i wybiegł z domu zapominając nawet zamknąć drzwi. Biegł bardzo szybko jednak gdy spojrzał na ekran swojego telefonu i ujrzał godzinie 8:52 odrazu zwolnił. Do szkoły idzie się maksymalnie dziesięć minut a on już od trzech biegł, szkole było już widać z daleka.

-Hej Eddie!

Eddie odwrócił się w stronę znanego mu głosu.

-Boże Beverly chcesz żebym dostał zawału?

-Ależ skądże! Twoja matka by mnie chyba za to zabiła wolę się nie zarażać.

Nagle od tyłu podbiegł niebiesko-oki szatyn z żółtą koszulą w kratkę i jasnymi jeansami. Bill Denbrough, Eddie zawsze kochał tego chłopaka, był dla niego jak brat, nasze mu pomagał, wspierał go i podtrzymywał na duchu, z Billem przyjaźnił się od piaskownicy i jako jedynego z nielicznych pani K traktowała z odrobiną szacunku.

-Na c-co wolisz się n-nie zarazić?

-Hej Bill, wolę się nie narazić na matkę Eddiego.

-Ahaaa r-rozumiem. No c-cóż a propo narażan-nia. Jest jakiś nowy chłopak w naszej klasie, podobno był w poprawczaku.

I wtedy Eddie zrozumiał że już go nie lubi. Nie wiedział czemu! Poprostu go nie lubił. Nie wiedział nawet ile czasu będzie musiał spędzić ze swoim nowym niepoznanym jeszcze wrogiem.

^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^

I jest prolog, niegdy nie pisałam prologów więc nie bijcie bo to pierwszy raz :(

Reddie || School Project Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz