III

140 14 12
                                    

Marinette Dupain-Cheng miała kondycję. Naprawdę dobrą kondycję, co zawsze zaskakiwało jej znajomych i rodzinę, jako że nigdy w życiu nie uprawiała sportu innego niż szaleńczy bieg na złamanie karku do pracowni madame Bonnit z powodu spóźnienia. Była dziewczyną, dosyć filigranową, trzeba zaznaczyć, a jej rodzice nie posiadali gospodarstwa, przy którym musiałaby pomagać.

A jednak, dobiegając do domu złapała jedynie lekką zadyszkę. Pomachała matce, stojącej za ladą i pognała na strych do swojego pokoju, jakby się paliło. Sabine Cheng nie odważyła się skomentować jej zachowania, jedynie napomniała córkę, by nie poskręcała sobie kostek na schodach.

A Marinette istotnie bardzo się spieszyło, gdyż spóźniała się już godzinę. Wiedziała, że mistrz Fu na pewno nie będzie zły i jakoś spożytkuje swój czas – kiedyś Marinette, spóźniwszy się oczywiście, zastała go na jednej nodze z porcelanowym imbrykiem na głowie. Mistrz nazwał to medytacją, a Marinette nigdy nie powiedziała mu, że prawidłowa nazwa to zwykła niepoczytalność – ale i tak było jej bardzo głupio. Staż w spóźnianiu się miała naprawdę wyrobiony, ale przywódczyni rebelii, nieważne jak bardzo nastoletniej, zwyczajnie nie wypadało.

Dlatego Marinette, zaraz po wspięciu się na drabinkę, ruszyła w kierunku szafy, podważając paznokciami jeden z boków, by odsłonić skrytą wnękę.

Za pokój służył jej cały strych, który oddali jej rodzice. Dom, w którym mieszkali i który w pakiecie zawierał piekarnię, był dwupiętrowy – najokazalszy w całym Auxmur, zbudowany przez jakiegoś jej prapraprzodka. Parter dla klientów, piętro dla rodziny, a strych cały jej. Miała więc dużo miejsca, wielkie łóżko, stół z nieokreślonego drewna postawiony pod wschodnią ścianą i naprawdę pokaźną szafę. Ojciec Luki był stolarzem, a syn przejmujący po nim fach, sporządził dla Marinette piękny komplet mebli, za który dziewczyna była mu dozgonnie wdzięczna. Chłopak miał zapewnione darmowe bułeczki do końca życia.

Wnęka również była robotą Luki. Wspaniały chłopak o zręcznych dłoniach i głowie na karku nigdy Marinette nie zawodził.

Na jej przebranie składała się barwiona na czerwono koszula i czarne spodnie (bardzo nie twarzowe, bo męskie. Kobieta w spodniach była nie do pomyślenia, co Marinette zawsze przyjmowała z pełną rozbawienia rezerwą) oraz za duży płaszcz po ojcu, kryjący jej dziewczęce walory. Płaskie, co prawda, ale pod obcisłym ubraniem nie dało się nic ukryć.

Marinette miała również skrytkę w parapecie. Co prawda na samym początku musiała go wyłamać, aż leciały drzazgi, ale pod spodem świetnie mieściły się dwa noże, które chowała w sprytnie zamaskowanych futerałach na zewnętrznej stronie ud.

Posiadała jeszcze jedną broń, ale używała jej nadzwyczaj rzadko. Któregoś dnia treningu mistrz Fu wręczył jej metalową kulę spłaszczoną po bokach. Wynalazek nazwał jo-jo, a następnie nie wiadomo skąd wyciągnął z jej wnętrza cieniutki sznureczek, który owinął wokół palca wskazującego. Marinette była przekonana, że kiedy tylko dziwne jo-jo zawiśnie, natychmiast się zerwie, ale nic takiego się nie stało. Wręcz przeciwnie, jeśli dowiedziało się, jak go używać (w przypadku Marinette było to okupione mnóstwem siniaków i złamanym palcem u stopy, bo mogła być rebeliantką, ale nic nie leczyło jej z tytułu niezdary wsi) okazywał się niezawodny. Marinette szybko odkryła, że się nie wgniata, nie psuje, a sznureczek jest nie do przecięcia.

Jo-jo swoje miejsce miało na jej biodrze, owinięte wokół pasa, i z takim przygotowaniem Marinette wymknęła się przez ramę okienną, ślizgając się po podstawionej pod nią drabinkę. Marinette opatuliła się ciaśniej płaszczem i przemykając tyłem domów Auxmur, skierowała się w stronę linii drzew.

Zdecydowanym atutem mieszkania w stolicy było przewalanie się przez nią istnego tabunu podróżnych. Zjeżdżali się wszyscy zewsząd i nikt na widok dziwaka albo żebraka nie robił krzywej miny. Ot, kolejny cudak, który przywędrował z kraju, gdzie wdychają dziwne roślinki i mają nieźle nakopane we łbie. Nawet, gdyby ktoś ją zobaczył, nie zadałby sobie trudu, by ją zaczepić. Ktoś przemykający tyłem zawsze jest typem spod ciemnej gwiazdy i lepiej nie pchać mu się pod nogi.

Wyjść ze złotych klatek || MiraculousOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz