IV

142 14 38
                                    

Chloe Bourgeois nienawidziła wsi.

Wieś była brudna. Zawszona, pełna błota i wieśniaków. Nie polubiła jej, kiedy Adrien zabrał ją tu po raz pierwszy i teraz też nie pałała do niej entuzjazmem, kiedy przedzierała się przez tłumy Lyonu w zdecydowanie zbyt prostej sukience i włosach zaplecionych w prostaki warkocz. Sophie stwierdziła, że w społeczności plebejskiej warkocz jest bardzo popularny.

Chloe nie potrafiła tego zrozumieć. Był taki... pospolity.

Co prawda, Auxmur było częścią miasta, mimo że każdy nazywał je wsią. Miasto zawsze lepsze niż wieś, przynajmniej z nazwy.

Jednak teraz, kiedy Chloe szła drogą, przy której dwa dni temu musiała siedzieć przy ognisku, na ziemi, nie znalazła w tym ani jednego plusa. Auxmur zupełnie różniło się od dzielnic wewnątrz murów. Domy były niższe, otoczone za to większym terenem często sięgającym tej okropnej puszczy, pełnej drzew i chaszczy.

Chloe westchnęła ciężko, zatrzymując się na jej skraju.

A później odwróciła się i ruszyła z powrotem w kierunku Auxmur.

Widziała ciemny zarys muru, oświetlony pomarańczowym blaskiem zachodzącego słońca – koło bramy górował nad innymi budynek, dwupiętrowy, najwyższy w całej dzielnicy.

Zatrzymała się ponownie, kiedy jej wzrok uciekł ku zamkowym wieżom, błyszczących bielą. Ostatnie promienie słoneczne odbijały w szybach, zmuszając ją do zmrużenia oczu.

W bibliotece zamku zostawiła niczego nie podejrzewającego Adriena. Mężczyznę, który był całym jej światem i dla którego tak się poświęcała!

Dobra, no nie tylko dla niego.

Zawróciła z powrotem w kierunku lasu, fukając wściekle i podciągając sukienkę za kostki.

Jak ona nienawidziła Gabriela! Wszystko przez niego! Gdyby nie był takim zimnym draniem, a w dodatku całkowitym pajacem, nie musiałaby się teraz tytłać w błocie! Który porządny władca doprowadza swój kraj do takiej ruiny, pokazując poddanym, jak bardzo ma ich w dupie!? Który ojciec traktuje tak własnego syna!?

Nie, żeby jej ojciec był lepszy. Był kochany. Jak taki pluszowy miś z kupą forsy, który spełniał życzenia. Chloe go kochała. Był jednak przy tym zupełnie żałosny i nieprzydatny. Gdyby nie cały sztab doradców i zarządców, który każdego dnia rwał sobie włosy z głowy, Paryż już dawno czekałby piękny koniec! Gabriel Agreste od lat ostrzył sobie pazurki na małe państewko, a goszczenie Chloe nie było dowodem jego dobrej woli, jak sądził Adrien naiwny od lat.

Chciał małżeństwa. Sojuszu politycznego, po którym mógłby przyłączyć Paryż do Francji.

Ponieważ Gabriel nie był głupi. Nie chciał, żeby ludzie znienawidzili go jeszcze bardziej.

Chloe też chciała małżeństwa. Doprowadziłoby to do wszystkiego, czego od zawsze pragnęła – bogactw, potęgi i Adriena u swego boku do końca ich dni. Jednak to nie było rozwiązanie. Adrien ją uwielbiał, jednak nigdy by jej nie wybaczył, gdyby zgodziła się na ślub wbrew jego woli.

Więc teraz Chloe musiała przedzierać się przez te durne chaszcze, z tylu ważnych powodów, że aż bolała ją głowa. Ratuj swoje królestwo, dąż do małżeństwa, spraw, by Adrien się w tobie zakochał, przy okazji podsuń mu pomysł na uchronienie jego własnego państwa od krwawej masakry... Zdecydowanie nie powinna się tym zajmować, tylko, że otaczali ją sami, naiwni idioci i jeden okrutny król.

A powinna żyć w luksusie! W spokoju! Nie szlajać się jako zdrajca w poszukiwaniu rebelii!

— Już myślałem, że się Wasza Wysokość nie przekona do urokliwości lasu.

Wyjść ze złotych klatek || MiraculousOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz