*Rodział trzeci*

195 19 17
                                    

Eddie szedł samotnie w stronę swojego domu. Czuł, jakby ta chwila trwała wieczność, a pożegnał się ze swoimi przyjaciółmi cztery minuty temu.

Musiał przyznać, że droga z parku rozrywki do jego miejsca zamieszkania, była niemiłosiernie długa, a ciemne zakątki które były nieodłączną częścią każdej jego podróży do domu, przyprawiały go o dreszcze.

Że też Bev musiała pójść z Bill'em... Chociaż cieszył się jej szczęściem, to i tak uważał, że powinna mu towarzyszyć w drodze powrotnej...

Eddie rozmyślał, zaczynając pedałować szybciej.

Nagle usłyszał czyiś głos za swoimi plecami. Nie miał zamiaru się zatrzymać, czy popatrzeć za siebie. Wręcz przeciwnie. Zaczął jechać z ogromną prędkością, modląc się, i powtarzając szeptem, że jest jeszcze zbyt młody, by umierać.

Nagle, jak to w każdej ( no prawie) takiej historii, chłopak napotkał na swojej drodze kamień. Jak można się spodziewać, zahaczył o niego, i runął na ziemię.

Głos za jego plecami stawał się coraz głośniejszy, a Edward nie mógł wstać, z powodu przeszywającego bólu w kolanie.

Poczuł czyiś oddech na swoich obojczykach. Otworzył delikatnie oczy, i od razu je zamknął, gdy zobaczył Richie'go, który swoją  twarzą, wręcz przylegał do tej bruneta.

Czarnowłosy po zobaczeniu reakcji Eddie'go, wybuchł głośnym śmiechem.

- Ed's, chroń się! Nóż w mojej kieszeni już wsuwa się do mojej ręki! - Richie powiedział dramatycznie, wybuchając ponownie śmiechem.

- Pieprz się - Brunet burknął, i ponownie podjął się próby wstania. Nic z tego.

- Oj, ale z kim mam się pieprzyć? Pani K. brzmi kusząco, ale jesteś dla niej sporą konkurencją. - Richard odpowiedział, a Eddie zamarł.

- C-co? - Mniejszy spytał drżącym głosem.

- Żartuje, Ed's! I wiem że nie lubisz jak cię tak nazywam. - Wyższy powiedział.

- No to przestań tak mówić!

- Hmmm, pomyślmy... Nie. - Eddie tylko westchnął w odpowiedzi.

- Dobra, trzeba cię stąd zabrać. Wiesz że jest już prawie wpół do dwunastej? Twoja mama cię zabije! - czarnowłosy zaśmiał się widząc przestraszoną twarz niższego.

- Co ty tutaj tak właściwie robisz? Nie miałeś iść ze Stan'em? - Eddie zapytał po tym jak udało mu się usiąść, i spojrzał na swoje zdarte kolano.

- Tak właściwie to tylko odprowadziłem Stanley'a, bo nie wiem czy pamiętasz, że on i ja mieszkamy w dwóch różnych częściach miasta. - wyższy stwierdził. - A ty i ja mieszkamy w zasadzie na tej samej ulicy. - Richie przypomniał mniejszemu, a Edward odparł ciszą.

- A więc, może pojedziemy razem? Stąd do domu mamy jakieś dziesięć minut drogi. - Czarnowłosy zaproponował, a mniejszy zgodził się, jednak tylko dlatego, że nie miał zamiaru wracać samemu ani chwili dłużej.

- No to jedźmy! - Richie powiedział radośnie, na co Eddie się skrzywił.

- Przecież moje kolano jest całe w krwi, i ledwo co mogłem je zgiąć żeby wstać.

- To wsiadaj na tył mojego roweru, a ja powiozę twój moją drugą ręką. - Wyższy zaproponował, na co mniejszy stanowczo pokręcił głową.

- Ojj, nie ma mowy Richard.

- Okej. No to ja jadę. Widzimy się jutro!

Richie miał już odjeżdżać, ale Eddie szybko odpowiedział.

- Niech będzie. Ale tylko ze względu na moje kolano, i to, że nie chcę wracać sam.

_______________________________________

Przepraszam że taki krótki, ale jak narazie nie mam czasu na napisanie czegoś dłuższego :cc

Hate Trough Love || Reddie [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz