Rozdział I. Diego

785 78 172
                                    

Czarny gryf o srebrzystym dziobie wykonał przepiękną pętlę na tle zachodzącego słońca. Bestia zaryczała donośnie, a echo jej radosnego krzyku rozeszło się ponad lasem. Jeździec trzymał lejce luźno, nie obawiając się ani wysokości, ani prędkości lotu. Pęd powietrza szarpał jego oliwkową koszulą, targał włosy i szumiał w uszach, napełniając go poczuciem najcudowniejszej w świecie wolności. Przez chwilę byli tylko on i gryf.

Wraz z kolejnym rykiem bestii powietrze przeciął beztroski śmiech. Opierzone skrzydła zafurkotały, gdy gwałtownie pomknęli w dół. Pędzili na spotkanie z gruntem w zastraszającym tempie, lecz twarz jeźdźca wciąż zdradzała jedynie niczym niezmąconą radość. Nie obawiał się upadku, ufał swemu wierzchowcowi równie mocno, jak gryf swojemu panu. Tuż nad ziemią bestia zwolniła gwałtownie, by po chwili delikatnie wylądować, opierając się na srebrnych szponach i czarnych, lwich łapach.

– Na dziś koniec, Kargan – mruknął z uśmiechem jeździec, zsuwając się z grzbietu.

Poklepał stwora po głowie, wydobywając zeń pełen zadowolenia, głęboki pomruk. Chwyciwszy za uzdę, ściągnął ogłowie, po czym pozwolił gryfowi się oddalić. Wiedział, że nie odleci daleko, że zawsze przybędzie na jego wezwanie. Z wciąż błąkającym się na ustach półuśmiechem odniósł lejce do składziku, po czym niespiesznie ruszył w stronę ogromnej budowli, która rozpościerała się za jego plecami.

Mimo zmęczenia wbiegł po schodach, bowiem głód targający jego żołądkiem domagał się natychmiastowego zaspokojenia. Przemknął przez korytarze niczym strzała, butami ledwie muskając kamienną posadzkę. Doskonale znał drogę do jadłodajni, a nawet gdyby jakimś cudem wypadła mu z głowy, bez trudu mógł trafić do niej po zapachu, a raczej po odorze serwowanej tam kolacji. Ponieważ jednak wręcz umierał z głodu, był w stanie zjeść nawet najobrzydliwszą stołówkową potrawkę.

Usiadł ciężko przy opustoszałym stoliku i zaczął pochłaniać porcję kleistej, niedosolonej owsianki. Zignorował ciekawskie spojrzenia młodszych uczniów skierowane w swoją stronę, próbował również nie zwracać uwagi na nadlatujące ku niemu plotki. Stołówka aż huczała od wymienianych szeptem nowinek. Szczególnie oblegana była Niyo Nu – najbardziej spostrzegawcza uczennica w całym roczniku. Nic jej nie mogło umknąć, a swe metody podsłuchiwania i obserwacji trzymała w ścisłej tajemnicy. Nawet profesorowie nie dorównywali jej w sztuce dyskrecji. Niyo siedziała przy stoliku w kapturze i ze stoickim spokojem jadła owsiankę, nie odpowiadając na coraz bardziej natarczywe pytania.

Westchnąwszy głęboko, wstał z miejsca i cicho podszedł do dziewczyny, chcąc wybawić ją od tłumu. Uczniowie rozstąpili się przed nim, jakby nie chcieli mieć z nim nic wspólnego, a widząc, że zamierza dosiąść się do Niyo, czym prędzej odsunęli się od stołu. Wzruszył ramionami, przyzwyczajony do takowego zachowania. Nietrudno zgadnąć, że zrobiło mu się odrobinę przykro, lecz jarzmo mieszańca najczęściej spotykało się z takim właśnie traktowaniem. Półelf nie miał zbyt wielu przyjaciół.

– Dzięki – szepnęła Niyo, bawiąc się łyżką. Po chwili rzuciła mu szybkie spojrzenie spod kaptura i ledwo słyszalnie zachichotała. – Chcesz czegoś w zamian, mój wybawco?

– Tylko twojego towarzystwa – odparł niemrawo. – Wystarcza mi, że ode mnie nie uciekasz.

– Nie chcesz znać pytań na następną klasówkę z historii? Albo kolejnego projektu, jaki planuje dla nas Flis?

– Obędzie się. – Wzruszył ramionami, wiedząc, że takie prośby doprowadzały Niyo do szału. Dziewczyna delikatnie uniosła głowę, w cieniu kaptura zamajaczył kontur jej rozciągniętych w uśmiechu warg.

Skończył owsiankę, krzywiąc się mimowolnie z powodu jej parszywego posmaku, sumiennie dołożył miskę do sterty brudnych naczyń, piętrzącej się w kącie pomieszczenia, po czym z ulgą pożegnał stołówkowy szum. Korytarz owiewała wspaniała cisza, podobnie jak teren wokół Kolegium, w końcu tej porze wszyscy uczniowie kłębili się w jadłodajni.

DircandOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz