7.

17 3 0
                                    



Minęły dwa miesiące

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Minęły dwa miesiące. Nowy rok spędziłam w szpitalu psychiatrycznym na oddziale dla młodocianych samobójców. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że w całym moim życiu tułam się od klatki do klatki. O ile mój wygląd poprawił się i nie przypominałam anorektyczki, tak mój stan psychiczny wręcz był na skraju krytycznym.

Dwa dni po Sylwestrze dowiedziałam się, że ciocia Marta zasłabła w domu i spadła ze schodów. Kilka godzin później już nie żyła. Gdyby nie interwencja tutejszych lekarzy i silne środki uspokajające, chyba znowu próbowałabym odebrać sobie życie.

Pozostał mi tylko wuj Antoni, pozostawiony razem z całym gospodarstwem i domem w utrzymaniu. Niestety, przez durne prawo nie mogłam uczestniczyć w pogrzebie cioci. Z wujem rozmawiałam przez szybę. Żadnego dotyku, przytulenia, wsparcia.

Na oddziale pozostałam jeszcze miesiąc, dopóki nie rozpoczął się drugi semestr i dopóki w zeznaniach prokuratora nie pękłam i nie wyjawiłam nazwisk dziewczyn ze szkoły odpowiedzialnych za nękanie. Dowiedziałam się, że zostały zawieszone i pozostają pod kontrolą kuratora.

Psychotropy tak mną rządzily, że nie czułam nic. Ani smutku, ani radości, ani niczego. Osiągnęłam najgłębszy stan znieczulicy. Ludzie, których poznawałam niechętnie opowiadali swoje historie; najbardziej jednak zakumplowałam się z dziewczyną starszą ode mnie o kilka lat, której rodzice zginęli w katastrofie samolotu a ona akurat przebywała na szkoleniu stewardess. Jej kariera posypała się diametralnie i wylądowała na bruku, bo nie miała z czego opłacać czynsz. Za moją namową postanowiła zapisać się na zajęcia dodatkowe i terapeutyczne, widywałam częściej w lepszym humorze, co mnie samej zaczęło się polepszać.

Wyniki z morfologii były okej, przeszłam również specjalne testy sprawdzające moje leczenie i wszystko wskazywało na to, że mogłam stamtąd wyjść.

Wspólnie z wujem ustaliliśmy, za namową Hanny, że wprowadzę się do wynajmowanego mieszkania w którym mieszka razem z Alanem. Na początku niezbyt podobał mi się pomysł mieszkania z facetem, lecz doszłam do wniosku że przebywanie samej będzie jeszcze gorsze.

Tak naprawdę nie miałam się czego bać, bo brat Hanny praktycznie non stop przebywał albo w klubie fitness albo na mieście z Monicą i jej znajomymi. Widywałam go na tyle rzadko, że odniosłam wrażenie że zapomniał, że z nim mieszkam.

Moim największym wsparciem była Hanna. Co prawda pół dnia spędzałam sama, bo miałam nauczanie zdalne a dwa razy w tygodniu odwiedzała mnie nauczycielka by zrobić mi sprawdziany, ale wykorzystywałam ten czas na tyle pożytecznie, na ile mogłam. Gotowałam obiad, rozmawiałam przez telefon z wujem, miałam zajęcia terapeutyczne online, które w pewien sposób wprawiały mnie w melancholię, ale i tak najważniejszą sprawą dla mnie było przygotowanie do matury.

Była już połowa lutego, kiedy pewnego wieczoru natknęłam się na film. Oglądałam go jak zaklęta. Opowiadał o dziewczynie chorej na depresję, która w końcu powiedziała chorobie stop i dzięki wytrwałości i woli walki pragnęła żyć i spełniać swojego marzenia. Pokonała depresję i odtąd była najszczęśliwszą kobietą na świecie.

— Rose, ty płaczesz? - spytała cicho Hanna która siedziała z książką na swoim łóżku.

Pociągnęłam głośno nosem.

— Nie. To tylko wzruszenie. Obejrzałam właśnie mega inspirujący film. Chyba...chyba jest dla mnie jeszcze nadzieja - uśmiechnęłam się do niej czując na policzkach łzy.

— Och Rose, wreszcie zaczyna do ciebie coś docierać.

— Pomyślałam sobie, że może poproszę twojego brata o pomoc, bym mogła zacząć wychodzić z domu...

— Naprawdę czujesz się gotowa? - Hanna odłożyła książkę na dobre i zwróciła się w moją stronę. - Oho, o wilku mowa. Słyszę jak wrócił. Chodź, pogadamy z nim.

— Jest już późno, może jutro? - nie chciałam tak odrazu wcielać planu w życie.

— Nie marudź!

Alan właśnie buszował w kuchni i przyrządzał sobie kolacje. Gdy mnie zobaczył, coś drgnęło w jego twarzy.

- Siemka Rose, jak leci?

- Hm...właściwie to...

— Co tam u Moni? - zagaiła Hanna szczerząc zęby i chyba trafiła w jego czuły punkt, bo Alan ze złością wrzucił talerz do zlewu.

— Nie będę z tobą rozmawiał na jej temat - uciął.

— Widzę, że znowu mieliście zgrzyty. Ile razy jeszcze się pokłócicie dopóki nie zrozumiesz, że to kompletna zołza?

— Nie mów tak o niej, Hanno - warknął mrożąc ją spojrzeniem. - Gdyby nie ona, nigdy nie udałoby mi się tego osiągnąć. Dobrze wiesz, że jestem jej coś winien a kłótnie zdarzają się w każdy związku...Chyba chciałyście mi coś powiedzieć? - spojrzał na nas z pytającym wzrokiem.

— Rose potrzebuje twojej pomocy - wytłumaczyła Hanna bez owijania w bawełnę. - Wygląda na to, że chciałaby wrócić do twoich lekcji. Ma opory przed wyjściem z domu, sam rozumiesz...

— Tak, oczywiście - twarz chłopaka rozjaśnił uśmiech. - To wspaniale, akurat mam jutro wolne popołudnie, będą robić inwentaryzację no więc...Więc bądź gotowa o 18. A teraz wybaczcie, Monica dzwoni - chwycił telefon a do drugiej ręki podniósł talerz i wymaszerował z kuchni. 


Ostatnio miałam mega wenę na pisanie, jestem do przodu o trzy rozdziały, będzie się działo :) 

Także postaram się w najbliższym czasie dodać kolejne części.

Xoxo

Chcę uciec z mojego życia [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz