Słowo Bezpieczeństwa - Małgorzata Mięsiak

275 17 5
                                    

Margaret siedziała przy toaletce w swoim pokoju. Kończyła właśnie delikatny makijaż oka, zostały jej ostatnie pociągnięcia pędzelka. Patrzyła na swoje odbicie w wielkim lustrze, uśmiechała się do siebie.
Wszystko wydawało się, że jest dobrze, popołudnie jak każde inne. W domu było cicho i spokojnie, Johnny na dole parzył dla nich kawę, a ona zajmowała się tym, co lubi, makijażem. W tle grała cicho muzyka z jej telefonu.
Margaret patrzyła się na siebie, odłożyła pędzel. Analizowała każdy szczegół swojej twarzy, patrzyła sobie w oczy, a w środku nagle poczuła zimno. Pustka pojawiła się nagle, czuła jakby jej ciało i mózg się odłączyły.
Jej noga zaczęła nagle drgać, poruszała się bez jej zgody, najpierw delikatnie się bujała, jednak z każdą chwilą było coraz gorzej. Z każdym razem coraz gwałtowniej kopała powietrze.
Czuła jak nie może oddychać. Brała szybkie i płytkie wdechy, czuła jak zaczyna jej się kręcić w głowie od nadmiaru powietrza. Nie mogła się uspokoić, w głowie krzyczała na swoje ciało, aby się uspokoiło.
Zjechała z krzesła na podłogę, bezgłośnie krzyczała, a z jej oczu ciekły gorące łzy. Czuła jak się dusi, nie była w stanie się poruszyć w stronę drzwi. Ciało przestało jej słuchać.
Starała się wydusić z siebie chociaż jedno słowo, coś, co nie brzmiało jak żałosne jęki.
Wiedziała, że musi krzyknąć słowo bezpieczeństwa na tyle głośno, żeby Johnny ją usłyszał.
— Korona! — po kilkunastu próbach w końcu Margaret, wydarła się na całe gardło.
Zaczęła rękoma uderzać o podłogę. Zacisnęła pięści tak mocno, że aż czuła jak jej paznokcie przebijają skórę dłoni.
Johnny, który na dole parzył dla nich kawę, usłyszał słowo bezpieczeństwa. Natychmiast chwycił telefon z blatu i pędem pobiegł po schodach do pokoju, w którym znajdowała się Margaret.
Zobaczył ją na podłodze. Zapłakana, dusiła się, co chwilę jej noga gwałtownie kopała powietrze, a ręce... Ręce były wszędzie. Na przemian uderzała nimi o podłogę, biła się po głowie, wyrywała sobie włosy i drapała się po twarzy.
Upadł przy niej i mocno chwycił ręce, aby nie mogła sobie więcej robić krzywdy. Walczyła z nim, nie chciała, jednak jej ciało potrzebowało zrobić sobie krzywdę.
— Już spokojnie, nic się nie dzieje — Johnny mówił do niej, aby się uspokoiła. — Nie walcz ze mną, proszę Margaret, uspokój się.
Wbijała swoje paznokcie w jego ręce, Johnny nie przejmował się tym, nadal mocno trzymał Margaret w swoich ramionach i czekał, aż jej przejdzie.
Krzyczała, krzyczała z bólu i smutku, który właśnie opuszczał jej ciało. Miała mokrą twarz od łez. Błagała samą siebie, aby się uspokoiła, chciała, żeby ten koszmar się skończył, chciała przestać cierpieć.
Johnny odsunął się wraz z Margaret bardziej na środek pokoju, nie chciał, żeby przypadkowo w coś kopnęła, po ostatnim razie miała ogromnego siniaka na kostce.
Kołysał nią, szeptał do ucha, chciał, żeby jak najszybciej się uspokoiła. Serce mu pękało, kiedy widział, jak Margaret cierpi i nawet nie może tego kontrolować.
Udało jej się wyrwać dłonie, z całych sił złapała za swoje włosy.
— Nie, Margaret, puść włosy! Puść! — Johnny starał się, aby nie zrobiła sobie dużej krzywdy.
W dłoni Margaret został dość spory pukiel włosów. Kręciło jej się w głowie, niczego nie czuła. Jakby jej ciało było wyłączone, nie wiedziała, co robi i dlaczego. Jedynie mózg dobrze pracował i starał się uspokoić ciało, aby przestało robić sobie krzywdę.
— Ciii, oddychaj spokojnie. Margaret, oddychaj. Weź głęboki wdech — Johnny wziął głęboki wdech, a po chwili wydech — i wydech, spokojnie. Za chwilę zemdlejesz, bierz głębokie wdechy.
Margaret z całych sił starała się przezwyciężyć atak, wzięła głęboki wdech. O mało się nie udusiła powietrzem, nie poddawała się. Wzięła kolejny wdech, przetrzymała go trochę w płucach i wypuściła.
Zaczęła kaszleć, odepchnęła się od Johnny' ego przestraszona, że za chwilę zwymiotuje. Odzyskała na tyle kontroli, że sama utrzymała się na rękach. Ostro kaszlała, co chwilę mając odruch wymiotny.
Upadła wykończona na podłogę. Czuła jak wszystko wiruje, a ona sama jest potwornie zmęczona. Zamknęła oczy i cieszyła się, że w końcu spokojnie oddycha, a nie łapie panicznie każdy oddech. Jej nogi też przestały się poruszać, już nie wykonywała gwałtownych kopnięć.
Czuła jak piecze ją cała twarzy, boli ją głowa i szczypią dłonie. Nie dziwiła się, znów zrobiła sobie krzywdę. Johnny położył się obok niej i przytulił do siebie. Gładził ją po włosach, czuła się przy nim tak bezpiecznie i spokojnie.
— Chodź, opatrzę ci dłonie.
Margaret tylko kiwnęła głową. Nie miała siły wydusić słowa. Johnny wziął ją na ręce, wiedział, że nie da rady ustać na nogach. Kiedy Margaret leżała spokojnie na łóżku, on wyciągał z szafki nocnej płyn do dezynfekcji i bandaże.

Gapiła się w sufit, atak trwał z dwie minuty, może trzy, jednak tyle wystarczyło, aby cała energia opuściła jej ciało. Jedyne co teraz chciała, to zasnąć.
Opatrując ręce swojej ukochanej, Johnny myślał, jak bardzo ją kocha, jak bardzo się o nią martwi i jak sam jest zmęczony. Kiedy ma swoje ataki paniki, jest o wiele silniejsza i chociaż nie chce, jej ciało walczy z nim. Po wszystkim oboje zawsze są wykończeni.
— Dziękuję — głos Margaret był cichy.
— Nie masz, za co kochanie, po to tu jestem.
Pocałował ją w czoło i położył obok niej. Widział, jak powoli zamykają jej się oczy, aż w końcu zaczyna miarowo oddychać. Przyciągnął ją bliżej siebie i sam też zamknął oczy. Potrzebował krótkiej przerwy. Chciał odzyskać siły. Musiał być gotowy, kiedy znów usłyszy ich słowo bezpieczeństwa.
— Korona.
Usłyszał cichy szept Margaret.

Korona Zbiór opowiadańOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz