Minął tydzień odkąd przenieśliśmy się do Tokyo, by umknąć komuś kto definitywnie chciał nas dorwać i nam zaszkodzić. Jednak wciąż nie wiedzieliśmy, kto to jest. Westchnąłem cicho i spojrzałem za okno na krajobraz miasta, do którego powoli się przyzwyczajałem. Tam, gdzie mieszkam, nie ma aż tyle budynków, ludzi, sklepów i innych rzeczy. Nawet w nocy słyszałem hałas ulicy, ale na całe szczęście był mocno przytłumiony i nie przeszkadzał mi w spaniu. Spojrzałem na łóżko na którym wciąż spał Tobio, przytulając się do poduszki. Zaśmiałem się cicho, widząc ten słodki obrazek. Ten ktoś chce dorwać nas oboje, ale może poprzestanie na jednym z nas? Mam nadzieję... Lekcje w Karasuno jeszcze się nie zaczęły, ale Kenma już jakiś czas temu wyszedł na poranny trening swojej drużyny, więc byliśmy sami w mieszkaniu. Zszedłem z parapetu i ubrałem bluzę, po czym wyjąłem z kieszeni spodni telefon i położyłem go na szafce nocnej i wyszedłem do kuchni. Wziąłem w rękę butelkę soku na drogę i chwyciłem notes leżący na stole.
Tobio,
pojechałem do Karasno. Ktoś definitywnie chce nas dorwać, ale mam nadzieję, że zostawią cię w spokoju gdy ja się pojawię sam. Podskórnie czuję, że ktoś cię prześladuje z mojej winy. Nie chcę, żeby coś ci się stało, nie przeżyłbym tego.
Kocham cię,
Shoyo
Odłożyłem to wszystko na stół i ubrałem buty, po czym najciszej jak mogłem, wyszedłem z domu i skierowałem się na dworzec, by już 40 minut później siedzieć w pociągu jadącym do domu. Bałem się. Bardzo się bałem, ale wiedziałem, że nie możemy uciekać przez całe życie. Prędzej czy później, ktokolwiek chce nam coś zrobić domyśli się, że jesteśmy u któregoś z przyjaciół i zaczną nas szukać, przysparzając im kłopotów. Nie mogę na to pozwolić, a ucieczka nie jest rozwiązaniem, więc... miejmy tylko nadzieję, że jak oddam im się dobrowolnie to zostawią Kageyamę w spokoju. Oby... Wysiadłem na odpowiedniej stacji i skierowałem swoje kroki do szkoły. Jest ledwo 7:47. Tobio będzie jeszcze spać przynajmniej pół godziny, więc mam nadzieję, że tak będzie i nie zdąży zawiadomić reszty, że mnie nie ma. W mojej głowie krążyło milion myśli, ale żadnej nie byłem w stanie uchwycić na dłużej, więc po prostu wędrowałem do szkoły, denerwując się coraz bardziej. Pod bramą od razu zauważyłem dwóch wielkoludów. Najwyraźniej to ci, którzy na nas czekali tutaj dzień w dzień.
-Szukaliście mnie?
Zapytałem, stając przed nimi i za wszelką cenę próbując ukryć strach, chociaż przerażali mnie. Sądząc po ich mięśniach, mogli mnie zabić jednym ciosem.
-Hinata Shoyo?
Skinąłem głową, słysząc pytanie jednego z nich i widząc, jak mierzą mnie spojrzeniem od stóp do głów.
-A gdzie twój chłopak?
Czułem, że to pytanie padnie, ale nie sądziłem, że tak szybko. Przełknąłem ciężko ślinę.
-Pójdę z wami dobrowolnie, jeśli go zostawicie.
Spojrzeli po sobie, jakby komunikowali się w myślach, po czym wrócili spojrzeniem do mnie.
-W porządku. I tak zależało nam na tobie.
Stwierdził ten drugi, wzruszając ramionami i chwycił mnie za przedramię, ciągnąc w swoją stronę. Mimo że ulżyło mi, że zostawią Tobio w spokoju, byłem coraz bardziej przerażony. Syknąłem z bólu, bo jego palce niemal miażdżyły mi kość i byłem pewien, że będę mieć siniaki.
-Zostawcie go!
Usłyszałem za plecami a gdy się odwróciłem, zobaczyłem Noyę, który patrzył na nich z czystą rządzą mordu co działo się zawsze, gdy ktoś groził komuś, kogo kochał.
-Noya-senpai, nie masz się o co denerwować.
Uśmiechnąłem się do niego, ale nagle otoczyła nas cała drużyna Karasuno, razem z trenerem Ukaiem. Spojrzałem na nich ze zdziwieniem.
-Nie zostawiamy naszych, Shoyo. Ty powinieneś o tym wiedzieć najlepiej.
-Nasza drużyna nie da sobie rady bez swojego Słońca.
-Policja zaraz tu będzie.
-Nie pozwolimy, by komukolwiek z naszej drużyny coś się stało.
-Karasuno to rodzina.
-A rodziny się nie zostawia.
Słyszałem ich słowa i coraz bardziej robiło mi się ciepło na sercu, widząc ich zapał.
-Razem jesteśmy silni, Hinata. Chyba o tym nie zapomniałeś?
Ostatni odezwał się znów Noya. Uśmiechnąłem się do niego i przytaknąłem, ale poczułem silniejszy uścisk na ręce.
-On już więcej nie zagra.
Warknął jeden z prześladujących nas chłopaków i po chwili usłyszałem czyjś krzyk.