𝑓𝑜𝑢𝑟 - 𝑛𝑜𝑤 𝑜𝑟 𝑛𝑒𝑣𝑒𝑟

141 11 2
                                    

Żegnałam ją ze łzami na policzkach. Psychiatryk miał mi pomóc nie zwariować, ale ja oszalałam. I to z podwójną siłą.













☁︎︎☁︎︎☁︎︎

☁︎︎☁︎︎☁︎︎

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

☁︎︎☁︎︎☁︎︎











Nadszedł ten dzień, w którym Sadie Sink musiała opuścić ośrodek. Pięciotygodniowe leczenie zakończyło się pomyślnie (a przynajmniej takie było zdanie lekarzy). Cała grupa przyjaciół zebrała się pod drzwiami szpitala. Każdy chciał przytulić rudowłosą, a rudowłosa chciała każdemu coś przekazać.

— Kocham Cię tak samo jak Jacey czy Mitchell'a. Zawsze będziesz moim kościstym braciszkiem. — przytuliła się do Finn'a. — A jeśli nie zaczniesz w końcu jeść, to własnoręcznie powyrywam Ci te chude nóżki.

Chłopak uśmiechnął się lekko w stronę przyjaciółki. Czekał na ten dzień, gdy on również stąd wyjdzie i znowu pójdą razem na kawę. Jednak póki co nic tego nie zwiastowało.
Następnie Sadie zamknęła w uścisku Millie. Obie płakały, przez te jedenaście dni naprawdę sobie zaufały. Spokojnie mogły nazwać się przyjaciółkami. Znały swoje sekrety, porozumiewały się spojrzeniami i wiedziały o sobie praktycznie wszystko. Ciężko uwierzyć, że „opanowały" to w mniej niż dwa tygodnie.

— Nie płacz, Mill. Bądź dumna i się uśmiechaj. Oni się Tobą zaopiekują. — rudowłosa wskazała na grupkę przyjaciół. — Zobaczysz, że już niedługo będziemy razem biegać od sklepu do sklepu i pić kawę na tarasie. Kocham Cię, Mill. Najbardziej na całym świecie. — I w tym momencie serce szatynki pękło. Wybuchnęła płaczem i wtuliła się w ramię niebieskookiej. Musiała jednak szybko się opanować wiedząc, że to i tak wyjątek, że pani Ryder pozwoliła im pożegnać się w ten sposób.

Następnie Sadie pożegnała jeszcze Gaten'a i Noah. Podchodząc do ciemnoskórego chłopaka wiedziała, że nie może tego zepsuć.
Nie dziś.
Posłuchała się Millie i zdała się na szczerość.
W czasie, gdy Sink myślała nad tym, co chce powiedzieć, jej przyjaciółka odciągnęła pozostałą trójkę na bok. Wiedziała, że Sadie i Caleb muszą pobyć teraz sam na sam.

— Teraz albo nigdy... — powiedziała pod nosem Sadie. Stanęła naprzeciw ciemnoskórego chłopaka. Umysł odmówił jej posłuszeństwa. Wiedziała, że to co robi jest szalone, że ona jest szalona.

— Przepraszam, że nie zrobiłam tego wcześniej. Sama nie wiedziałam, co czuję. Teraz staram się opanować, ale nie mogę. Przepraszam. — upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu, stanęła na palcach i złączyła och usta. Pragnęła to zrobić choć na ułamek sekundy, za każdą cenę. — Kiedy będzie Ci smutno, a nawet nie. Gdy tylko zechcesz, patrz w gwiazdy.* To najlepszy lek, sama sprawdziłam. — szybkim ruchem wręczyła chłopakowi skrawek papieru, po czym opuściła budynek.
Być może już na zawsze...

Zostawiła osłupiałego chłopaka z karteczką w ręku. Patrzył pustym wzrokiem w miejsce, gdzie jeszcze chwile temu stała ta piękna dziewczyna o rudych włosach. Westchnął cicho, jakby chciał oczyścić się z myśli i ruszył do sali, nerwowo zaginając rogi papierka.
Papierka z adresem Sadie Sink.










Dzisiaj wyjątkowo krótki, mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe. Po prostu źle bym się czuła ciągnąć na siłę ten rozdział, gdzie chodziło mi głównie o Cadie.
Poza tym, wiecie. Szkoła, nauka, próba zapracowania w jakiś sposób na dobre oceny, które podobno do czegoś się przydają.




*nocne niebo naprawdę bardzo pomaga, księżyc szczególnie. Księżyc to cudotwórca. Miło się gada z  Księżycem (tak, piszę „Księżyc" z dużej litery wbrew czemukolwiek), prawda?






proszę, powiedzcie, że tak

nie chce być sama

𝐵𝑂𝑌  𝑊𝐼𝑇𝐻𝑂𝑈𝑇 𝐵𝑂𝐷𝑌 - 𝑓𝑖𝑙𝑙𝑖𝑒Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz