Prolog

720 50 45
                                    

Otworzyłem oczy w momencie, kiedy światło padające przez niedomknięte zasłony stało się tak intensywne, że nawet przewracanie się na drugi bok i naciąganie kołdry nic nie dało, a jedyne co, to trochę rozwiało resztki snu. Nie czułem się jeszcze specjalnie rozbudzony, dlatego po prostu przewróciłem się na bok i próbowałem przyzwyczaić do nowego dnia. Rozkoszowałem się wszechobecną jeszcze ciszą i spokojem - doskonale zdawałem sobie sprawę, że kiedy wszyscy wstaną stanie się do niemożliwe i momenty takie jak wtedy, są praktycznie nie do uchwycenia. I miałem rację. Zaledwie 10, może 15 minut po tym jak zdążyłem się przebudzić usłyszałem gwałtowny tupot stóp, a właściwie bieg kilku osób po mieszkaniu. Nic, co powinno mnie dziwić. Przymknąłem jeszcze na chwilę oczy, licząc na jakieś dodatkowe minutki spokoju, niestety - jak zwykle - się przeliczyłem. Względną ciszę przerwało donośne przekleństwo z ust - jak podejrzewałem - mojego najstarszego brata. A właściwie całkiem spora wiązanka przekleństw, która zmobilizowała mnie do podniesienia się z łóżka i wyjrzenia na korytarz. Cicho niczym szpieg przemierzyłem odległość spod własnych drzwi do schodów i spojrzałem znad balustrady.

Peter nerwowo przemierzał pół domu, wydreptując swoistego rodzaju ścieżkę od salonu do kuchni i z powrotem, zahaczając nawet o łazienkę, trzymając w rękach otwartego laptopa i klnąc co 20 sekund. Skrzywiłem się, po czym zdecydowałem się zejść na dół, aby rozpoznać powód jego ewidentnego wkurwienia.

- Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego zakłócasz mój sen? Nie wiem czy wiesz, ale nad ranem śpi się najlepiej i najgłębiej.

Peter zatrzymał się w pół kroku.

- Jest dziewiąta, a to chyba nie jest nad ranem.

Przewróciłem oczami.

- Nadal mi nie odpowiedziałeś, dlaczego od prawie pół godziny drzesz mordę na pół ulicy.

- Bo w tym domu nie da się złapać normalnego wifi! - warknął Peter, unosząc laptop niemal nad swoją głową. - Nigdzie, co chwilę mnie wyrzuca z sieci. Kamil ma zadzwonić o wpół do dziesiątej, a w tym cholernym domu nie da się połączyć ani na laptopie ani na telefonie.

- Dlaczego akurat o tak barbarzyńskiej godzinie? - jęknąłem. - Nie może, nie wiem, zaczekać do południa, albo nawet do wieczora?

- Potem ma trening, aż do wieczora. A my nasz zaczynamy praktycznie pod wieczór, jakbyś nie dostał wiadomości od Gorazda.

Miło, że przypomniał.

- No to nie wiem. Nie możecie po prostu porozmawiać przez telefon? Nie no, okej, nie patrz tak na mnie, znając Was przyjdą horrendalne rachunki. A może po prostu udostępnisz transfer danych w telefonie? Albo połączysz go z laptopem?

- Pewnie ostatecznie tak zrobię, ale będzie tragiczna jakość - westchnął Peter, ze zrezygnowaniem stawiając laptop na stole w kuchni.

- A do czego potrzebna ci doskonała jakość? - uniosłem brwi, uśmiechając się pod nosem. - Ja rozumiem, że podobno rano...

- Zamknij się - lodowany ton mojego brata nie pozwolił mi dokończyć. - Pragnę ci przypomnieć, że to ty ostatnio przeżywałeś czarną rozpacz z powodu twojego rozpikselowanego wizerunku podczas konferencji online.

- To co innego - zwróciłem uwagę. - Tu chodziło o biznes i mój wizerunek był ważny. Za to Kamil widział cię już w każdym najgorszym możliwym stanie. Okej, okej, dobra, już wychodzę, miałem na myśli... Ej, ała, przestańże, już wychodzę, a róbcie sobie co chcecie...

Jak widać o spokojnych wakacjach mogłem sobie tylko pomarzyć, dlatego - na całe moje szczęście i przebiegłość - zdążyłem wziąć sobie kilka rzeczy z lodówki i ponownie zabarykadować się w swoim pokoju. Jednak na nudę liczyć nie mogłem. A to dlatego, że miałem kilka ważnych rzeczy do zrobienia.

Pierwszą z nich było opracowanie planu.

Z racji tego, że miałem już w tym niemałe doświadczenie, wiedziałem jakich błędów unikać. Owszem, przyznaję się. Popełniłem ich kilka, jednak jak na nowicjusza i tak było nieźle. Natomiast teraz, z należytym bagażem doświadczeń oraz ze wsparciem szanse na powodzenie misji zdecydowanie wzrastały.

Drugą z nich było napisanie do Richarda.

Odgryzłem kawałek kabanosa i sięgnąłem po telefon.

Jak dotąd, był on jedyną osobą znającą zarys mojego pomysłu i, choć trudno powiedzieć, że się zgodził i był entuzjastycznie nastawiony, to i tak wiedziałem, że go przekonam. W końcu to on sam praktycznie wepchnął się do mojej misji ostatnim razem, prawda?

A poza tym poznałem go na tyle, że wiem, że i tak nie oprze się wkroczeniu do akcji.

Z satysfakcją kliknąłem przycisk nawiązania połączenia.

- Jesteś gotowy, aby usłyszeć mój najnowszy pomysł?

________________________________________________

A wy? Jesteście gotowi na najnowszy pomysł Domena?

Oto mój prezent świąteczny dla wszystkich moich czytelników, miał pojawić się już wcześniej, ale stwierdziłam, że jest to akurat najlepsza okazja 🎄✨

Słowem wstępu: za wielu tygodniach i zawirowaniach z przyjemnością witam Was w trzeciej części historii o perypetiach Domena (i nie tylko). Mam nadzieję, że tę część odbierzecie równie entuzjastycznie jak dwie poprzednie. Jeśli jeszcze ich nie czytaliście - to zapraszam!

Do szybkiego zobaczenia,

Ola

All I've got to doOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz