Rozdział drugi

19 1 8
                                    

— Chyba żartujesz! — wykrzyknęła Marta, odkładając nieco już pomięty liścik na blat stolika. — Nie możesz wierzyć w te bzdury!

Alicja spojrzała na nią wystudiowanym wzrokiem, którego często używał Klemens, gdy swoimi maślanymi oczami wielkości guziczków błagał ją o kolejne ciasteczko dla psów. Zawsze działało.

Niestety Marta pozostawała nieugięta i zupełnie nie robiło na niej wrażenia, że przyjaciółka przyjechała do niej porannym autobusem, ani to, że kompletnie nie ma pojęcia, gdzie szukać kolejnej wskazówki. Alicja wolała też chwilowo nie myśleć o tym, że ledwie wkroczywszy w tajemniczą grę o Skarb, już złamała jeden z zakazów — zdradziła swój sekret osobie trzeciej. Po całonocnej bitwie z własnymi myślami brunetka stwierdziła jednak, że nie ma innego wyboru, ponieważ bez pomocy rodowitej Gdańszczanki jej szanse na kontynuowanie wyzwania byłyby marne.

— Sama jeszcze nie wiem, czy w nie wierzę — żachnęła się Alicja, przezornie jednak chowając karteczkę do torebki. Jeszcze tylko tego by brakowało, żeby jej cenne znalezisko zostało zalane kawą lub porwane przez podmuch wiatru. — Jestem po prostu ciekawa! Kto wie? Może to jakiś konkurs, a Skarb to nagroda?

— Mam nadzieję, że pieniężna — Marta nonszalancko odgarnęła do tyłu starannie spleciony warkocz francuski i upiła łyk frappe ze swojej szklanki.

— Czyli jednak masz chęć wziąć w tym udział? — Alicja uśmiechnęła się do niej podstępnie.

— Czy ja tak powiedziałam? — prychnęła tamta, chociaż w jej oczach można było dostrzec figlarny błysk zaciekawienia. Po krótkiej chwili milczenia nie wytrzymała i westchnęła — No dobrze, daj mi to przeczytać jeszcze raz.

Ala wydała z siebie podekscytowany pisk, na który Marta tylko przewróciła oczami. Brunetka ponownie wyjęła spomiędzy kartek notesu liścik i niemal z namaszczeniem wręczyła go przyjaciółce. Marta przebiegła wzrokiem treść wiadomości, marszcząc przy tym brwi i szepcząc po cichu jakieś niezrozumiałe słowa.

— Co mówisz? — nachyliła się do niej Alicja, która siedziała jak na szpilkach i już nie mogła się doczekać dalszych poszukiwań.

Marta uciszyła ją stanowczym ruchem ręki.

— Przestań, daj mi się skupić — wymamrotała gniewnie. Przeczytała list po raz kolejny i jeszcze kolejny, ale jak na złość nic pożytecznego nie przychodziło jej do głowy. — Niech to szlag! Czy ten twój sekretny przyjaciel nie mógł być trochę bardziej konkretny? Pisze o jakimś domu handlarza, ale przecież może mu chodzić dosłownie o wszystko. Dom towarowy? Może Manufaktura Bursztynu? Cholera wie. To jak szukanie igły w stogu siana.

Alicja momentalnie sposępniała, opadając wolno na oparcie swojego fotela. Z tego całego rozczarowania pociągnęła kilka łyków czekolady na zimno, wydając przy tym nieznośny odgłos siorbania. Dobrze, że chociaż ten słodki, niebiański napój rozumiał jej aktualne rozgoryczenie.

Nie tak sobie wyobrażała dzisiejszą wycieczkę do Gdańska. Oczywiście nie spodziewała się, że od razu wpadną na właściwy trop, ale jednak w głębi duszy liczyła na to, że Marcie uda się rozszyfrować, w jakim kierunku powinny się udać. Czyżby jej dopiero co rozpoczęta wymarzona wakacyjna przygoda już zmierzała ku końcowi?

— Smutno mi — wyznała Alicja, odkładając na stolik pustą szklankę po czekoladzie.

Marta po raz pierwszy dzisiejszego dnia spojrzała na nią ze szczerym współczuciem.

— Wiem — odparła krótko, oddając jej list. — Wiesz co? Skoro i tak do mnie przyjechałaś, to może chociaż wykorzystamy pogodę i wybierzemy się na spacer?

Ala pokiwała w milczeniu głową jak posłuszne dziecko. Co jak co, ale spacerów po starówkach się nie odmawia, a już zwłaszcza po tak pięknych, jak ta gdańska. Dziewczęta zapłaciły za swoje napoje i opuściły klimatyczne wnętrze kawiarni.

Na zewnątrz powitał je nieznośny upał. Słońce w zenicie niemiłosiernie prażyło spacerowiczów, którzy szukali wytchnienia pod strumieniami kurtyn wodnych lub też w rożkach lodów rzemieślniczych (te dwie opcje naraz wydawały się jeszcze lepszym pomysłem).

— Mam teraz ochotę wskoczyć do Fontanny Neptuna — jęknęła Ala, wachlując się jedną z ośmiu ulotek reklamowych jakiejś pierogarni, które dostała podczas porannej przechadzki po rynku.

— A słyszałaś tę historię o Neptunie? — zagadnęła ją Marta, wsuwając na nos okulary przeciwsłoneczne. — No, tę o Goldwasserze?

Alicja pokiwała w zrozumieniu głową, gdyż wiedziała, że chodzi o słynny gdański likier ziołowy. Legenda głosiła, że gdy Neptun zobaczył, że ludzie wrzucają do jego fontanny monety na szczęście, oburzył się i uderzył trójzębem w taflę wody. Pieniądze momentalnie rozłupały się na złociste płatki, które od tamtej pory zdobiły swoim blaskiem popularną wśród mieszkańców nalewkę.

Maturzystki udały się w kierunku fontanny, która wznosiła się dumnie tuż przed Dworem Artusa i swoją piękną konstrukcją przyciągała tabuny turystów i jeszcze większe chmary gołębi. Jeden z ptaków znalazł sobie strategiczną miejscówkę na głowie posągu Neptuna, dzięki czemu miał świetny widok na wszystkie porzucone przez ludzi ciasteczka czy okruszki drożdżówek.

— Zdjęcie? — zaproponowała Alicja, wyciągając swój telefon komórkowy, po czym włączyła tryb selfie. Przyjaciółki stanęły obok siebie i skierowały obiektyw przedniego aparatu tak, aby groźna poza Neptuna również znalazła się na fotografii.

Dziewczyny wykonały jeszcze kilka zdjęć, wykonując różne, zabawne pozy. Wtem usłyszały za sobą charakterystyczne kaszlnięcie. Alicja odwróciła się gwałtownie, by ujrzeć przed sobą czteroosobową rodzinę. Osobą, która przed chwilą chrząkała była rudowłosa (albo raczej pomarańczowowłosa), niewysoka kobieta trzymająca za ręce dwójkę dzieci. Pomimo jej ciemnych okularów z ogromnym, podrabianym logo Gucci, Ala czuła na sobie przeszywający, albo nawet pogardliwy wzrok. Stojący obok wytatuowany mężczyzna w opinającej bokserce i przekręconej czapce z daszkiem był zapewne jej mężem.

— Może wystarczy już tych zdjęć? — powiedziała do nich kobieta i wcale nie czekając na odpowiedź, zwróciła się do swoich dzieci — Kewin, Angelika, ustawiajcie się! — rzuciła, wyciągając z torebki cyfrowy aparat.

Dzieciom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Rzuciły się w stronę fontanny, jakby właśnie uczestniczyły w apokalipsie zombie, prawie tratując przy tym Martę i Alicję. Zanim dziewczyny zdążyły uciec w inną stronę, oślepiła ich lampa błyskowa, którą pomimo słonecznego dnia, włączyła matka rodzeństwa.

Alicja wycofała się stamtąd po omacku, ciągnąc za sobą Martę. Nawet gdy oddaliły się już na bezpieczną odległość, nadal mogły słyszeć poddenerwowany głos rudej kobiety, która pokrzykiwała na swoje nieposłuszne pociechy.

— Ta kobieta jest nienormalna! — poskarżyła się Marta. — Kto używa flesza w dzień?

— Aż dziwne, że te bachory jeszcze nie oślepły — dodała Alicja.

— Może one nie, ale ja na pewno — jęknęła blondynka, która zdjęła na chwilę okulary i rozejrzała się dookoła, aby upewnić się, czy nadal posiada zmysł wzroku.

— Mamo, pomocy! — rozpłakała się nagle Angelika, czym ponownie zwróciła uwagę przyjaciółek.

Marta odkryła, że jej oczy jednak działają bez zarzutu, ponieważ nawet z daleka na czole dziewczynki mogła dojrzeć imponujący biały kleks. Oczywiście matka momentalnie ruszyła z odsieczą, uzbrojona w paczkę nawilżających chusteczek. Mamrocząc pod nosem przekleństwa, pieczołowicie wycierała głowę swojej ryczącej wniebogłosy córki.

Alicja musiała stoczyć sama ze sobą wewnętrzną walkę, aby nie wybuchnąć śmiechem.

— Chcę adoptować tego gołębia — wskazała ręką krążącego nad fontanną ptaka, tego samego, który przed chwilą okupował głowę Neptuna. Miała przeczucie, że to właśnie ten gołąb jest sprawcą zabawnego zamieszania.

— Idziemy na lody! — zarządziła Ala, z trudem powstrzymując atak głupawki. Zdecydowanym krokiem skierowała się w stronę najbliższej cukierni. Nawet Marta, która zazwyczaj dbała o linię i obsesyjnie liczyła spożywane kalorie, tym razem nie wzniosła ani jednego słowa sprzeciwu.

Uraczone podwójną porcją lodów, mogły kontynuować swój spacer Drogą Królewską. Reprezentatywna ulica Długa zachwycała spacerowiczów subtelnymi detalami kolorowych kamieniczek. Zwieńczone attykami budynki często nosiły na sobie herby rodzinne czy też malunki postaci antycznych. Po prawej stronie minęły okazały Ratusz Głównego Miasta, którego wieżyczka dominowała nad panoramą starówki.

Kontemplację tego architektonicznego piękna przerwał im uśmiechnięty starszy pan, machający ulotkami.

— Zatrzymają się panie na chwilę? — zagadnął je, uśmiechając się czarująco.

— Obiecuję panu, że jeszcze dziś przyjdziemy na pierogi — odparła szybko Alicja, która była pewna, że na swojej drodze spotkały kolejnego namolnego pracownika restauracji.

— Pierogi? Jakie pierogi? — zdziwił się emeryt. — Chciałem panie serdecznie zaprosić na zwiedzanie Domu Uphagena — wyjaśnił, wręczając Alicji ulotkę.

Istotnie, wcale nie przedstawiała ona pierogów ruskich okraszonych cebulką, ale zabytkową kamienicę o ładnej ceglastej fasadzie i eleganckim kamiennym portalem.

— Zwiedzanie z przewodnikiem rozpoczyna się o każdej pełnej godzinie — ciągnął dalej mężczyzna. — Myślę, że to świetna okazja, aby poznać bliżej życie tej słynnej kupieckiej rodziny.

— Kupieckiej! — przerwała mu Marta, która miała minę, jakby właśnie doznała objawienia. — Przecież kupiec zajmuje się handlem, czyli to dom handlarza!

— Tak, szanowna pani — Staruszek spojrzał na nią ze zmartwieniem. — Czy dobrze się pani czuje?

— To chyba przez ten upał — Alicja zaśmiała się nerwowo, szarpiąc przyjaciółkę za łokieć. — Może lepiej pójdziemy poszukać cienia. Dziękujemy panu bardzo, na pewno weźmiemy udział w zwiedzaniu. — ukłoniła mu się grzecznie, po czym szybko odeszły na bok.

Mężczyzna obejrzał się za nimi kilka razy podejrzliwym wzrokiem, ale wkrótce stracił zainteresowanie ich niecodziennym zachowaniem i zaczepił kolejnego spacerowicza.

— Alicja, przecież to strzał w dziesiątkę! — wykrzyknęła Marta, stukając paznokciem w broszurę. — To musi być ten dom! Mogę się założyć, że chodzi o Uphagena.

— I co? Kto tu teraz ekscytuje się bzdurami? — zapytała ironicznie Ala, krzyżując ręce na ramionach. Musiała jednak przyznać, że w duchu była równie podekscytowana, co przyjaciółka. Przełom w ich poszukiwaniach nastąpił niczym grom z jasnego nieba! Dziewczyna zerknęła na zegarek noszony na nadgarstku. — Zostało nam dziesięć minut do trzynastej.

— Chodź szybko, to zdążymy na najbliższą turę — poleciła Marta, przyspieszając kroku. — To niedaleko, pod numerem dwunastym.

Miała rację — już po paru minutach wędrówki stanęły przed zabytkowymi drzwiami w stylu rokoko, które ustąpiły z cichym skrzypnięciem. W środku szybko odnalazły kasę i nabyły dwa ulgowe bilety. Miały szczęście, ponieważ w holu na rozpoczęcie zwiedzania czekała już pokaźna grupa turystów i gdyby przyszły kilka minut później mogłoby nie starczyć dla nich miejsc.

Tuż przed wybiciem trzynastej, ze strony drzwi dobiegł ich jednak szmer i podniesione dziecięce głosy.

— Poproszę dwa bilety ulgowe i dwa normalne — Ten charakterystyczny skrzekliwy głos mógł należeć tylko do jednej osoby.

— To Ruda — syknęła Marta porozumiewawczym szeptem.

Alicja wychyliła się delikatnie zza framugi, by przekonać się, że niestety Marta miała rację. Angelika miała już czyste czoło, ale za to oczy zapuchnięte od płaczu. Jej brat wcale nie wyglądał na szczęśliwszego — grymas wykrzywiający jego twarz nie wskazywał na to, że cieszy się na wycieczkę po muzeum.

— Dlaczego akurat oni? Nie pozwolą nam się skupić na szukaniu wskazówki.

Brunetka miała przez chwilę nadzieję, że zabraknie biletów, jednak ku jej niezadowoleniu rodzina dołączyła po chwili na koniec grupy. Dziewczyny momentalnie zamilkły i odwróciły się w inną stronę, za wszelką cenę próbując uniknąć rozpoznania. Wtem z innej sali wyłoniła się uśmiechnięta młoda przewodniczka.

— Witam państwa serdecznie w domu Johanna Uphagena! Podczas naszej wycieczki przeniesiemy się w czasie do osiemnastego wieku i dowiemy się, jak wyglądało życie zamożnej gdańskiej rodziny. Zwiedzanie rozpoczniemy od salonu, więc zapraszam za mną! — gestem wskazała odpowiedni kierunek i wkrótce zniknęła za drzwiami pokrytymi roślinnymi ornamentami. 

— Naprawdę cofniemy się w czasie? — Zza pleców Ala usłyszała zaciekawiony głos Kewina.

— Ale ty jesteś głupi — odparła mu siostra. — Podróże w czasie nie istnieją — dodała, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. — To będą same nudy, zobaczysz.

— Cisza! — zagrzmiała Ruda, przerywając ich dyskusję. — Jak wy się zachowujecie? Jeśli nie przestaniecie, nie pójdziemy dzisiaj nad morze.

Groźba skutecznie uciszyła rodzeństwo i od tamtej pory już nic nie przeszkadzało słowom płynącym z ust przewodniczki, która z pasją opowiadała właśnie historię domu. Okazało się, że kamienica została zbudowana prawdopodobnie już w czternastym wieku, jednak to właśnie za czasów Uphagenów przeszła gruntowny remont. Kobieta zwróciła uwagę turystów na piękne sztukaterie na suficie oraz pokazała im tradycyjne tkaniny ścienne o intensywnej burgundowej barwie.

Tajemnica Listu w ButelceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz