Francis nie potrafił stwierdzić, co było najgorsze w tym oczekiwaniu. Lodowate powietrze; ciasny supeł niepokoju, ściskający jego żołądek; cała nierealność tego gdzie był i co robił. Ostatnie trzy dni spędził na organizowaniu tego i wciąż nie mógł uwierzyć, że mu się udało. Ale jednocześnie niczego nie żałował. W końcu jaki byłby lepszy sposób na udowodnienie Matthew, że Francis podchodził do niego poważnie? Żeby udowodnić, że kochał go i rozumiał, i chciał mieć tego wspaniałego Kanadyjczyka w swoim życiu? Ale jeśli Matthew powie nie... jeśli odejdzie... o boże, jeśli go wyśmieje... Francis wziął głęboki oddech i starał się powstrzymać swoją sabotującą go wyobraźnię od tworzenia jeszcze gorszych scenariuszy. Ścisnął swoje dłonie i skupił się na pozytywach - hej, jeśli mu się nie uda, to była przynajmniej niezła okazja, żeby rozwinąć biznes. Francis próbował usiąść wygodniej na okropnie zimniej, niewygodniej ławce i spojrzał w bok, przez przyćmione światło. Właściwie, to wiedział, co było najgorszą częścią tego zimnego, pełnego niepokoju oczekiwania. Człowiek, który dotrzymywał mu towarzystwa.
"Dobrze się bawisz, kochany?"
Arthur prychnął nad swoją robótką ręczną. Raczej brutalnie dziergał coś, co wyglądało, jak jaskrawo różowe przykrycie na imbryk. "Nie kochaniuj mi tu, żabojadzie. Jestem tu tylko jako wsparcie moralne, kiedy Matthew z pewnością cię odrzuci."
Francis nie mógł powstrzymać śmiechu. Uspokajało go, kiedy widział, jak nic się nie zmieniło. "Jak ja tęskniłem za twoim specyficznym rodzajem okrutnego, bolesnego optymizmu, Arthurze."
Arthur rzucił mu pogardliwe spojrzenie. "Jak ja chciałbym móc odwzajemnić ten komplement. Oh, czekaj - wcale nie."
Francis tylko wzruszył ramionami, tupiąc stopą o ziemię i rozglądając się po ciemnej, jałowej i cholernie zimnej hali. Jego żołądek zaciskał się w supeł, a cisza sprawiała, że zaczynał wariować. Potrzebował czegoś, żeby odwrócić swoją uwagę. "Więc, co robisz ostatnimi czasy, koch- Arthurze? Poza współżyciem z najsłynniejszym rozgrywającym w Ameryce?" Francis zasalutował delikatnie. "Dobra robota, tak w ogóle."
"Prowadzę księgarnię." Arthur odwzajemnił gest, nie podnosząc wzroku. "I zdrówko."
"Księgarnię?" Francis pokiwał głową w zamyśleniu i zaczął uderzać palcami o ławkę. "Ślicznie. Stosownie. Wciąż masz tę olbrzymią kolekcję wiktoriańskiej pornografii?"
Ręce Arthura drgnęły i poszło mu oczko w robótce. "Te książki służą tylko do badań historycznych!"
"Badań," powtórzył z powątpiewaniem Francis. "To nic... personalnego, oczywiście."
"Oczywiście, że nie!" Twarz Arthura szybko przybierała dość interesujący odcień czerwieni. "A kolekcja wcale nie jest wielka!"
"Wydaje mi się, że pamiętam cały pełen regał," odpowiedział Francis niewinnie.
Knykcie Arthura stały się białe, kiedy ścisnął druty. "To nigdy nie był cały regał!"
Francis powstrzymał chichot. Oh, to było zbyt łatwe... "Ciężkie, mocno zużyte tomy, po brzegi wypełnione dziewicami, kazirodztwem i pożądliwymi, porządnie wyposażonymi brytyjskimi dżentelmenami, zdobywającymi i rozdziewiczającymi, i..."
Drut pękł. "BADANIA!"
Francis uśmiechnął się chytrze. "Nie ma czego się wstydzić, kochany, wszyscy mamy jakieś zboczenia."
Arthur zaciekle zerknął na niego kątem oka, sięgając do swojej torby po nowy drut do dziergania. "Marynarze, czyż nie?"
Uśmiech Francisa opadł natychmiastowo. I tyle z odwracania uwagi. "Jeśli usłyszę jeszcze jedno słowo..." wymamrotał z irytacją.
CZYTASZ
La Patisserie de la Rose - tłumaczenie pl [Franada]
Fanfiction"Pyszna historia miłosna w sześciu porcjach!" "Human AU, Mapleverse. Księgowy Matthew Williams jest przyzwyczajony do bycia niezauważonym, ignorowanym i zapomnianym. Tak było do czasu, kiedy cukiernik Francis Bonnefoy pojawia się jak wybuch koloru w...