Rozdział trzeci - Vino y pasta

322 22 113
                                    

"Może to nie był najlepszy pomysł."

Matthew wystarczyło jedno spojrzenie na zmartwioną twarz Francisa, żeby poczuł, jak jego serce się ściska. Francis zmienił zdanie. Matthew był zbyt nudny, nie mówił wystarczająco, mówił za dużo, nie umiał dobrze flirtować, zrobił to wszystko nie tak... "Oh. W porządku. To znaczy, rozumiem, jeśli zmieniłeś..."

"Nie, nie, nie, mój drogi!" Francis uśmiechnął się uspokajająco i delikatne położył dłoń na plecach Matthew. Matthew odczuł ten dotyk jak płonącą, kołyszącą się iskrę pod swoją skórą. "Zaproszenie cię na randkę było, jak sądzę, moim najlepszym pomysłem w tym roku. Po prostu nie jestem pewien, czy wybrałem najlepsze miejsce."  

"Oh?" Matthew rozejrzał się po jasnej, pełnej ludzi restauracji. O co Francis mógł się martwić? Miejsce wydawało się być idealne. 

"Nie, powinno być w porządku." powiedział cicho Francis, jakby do samego siebie. "Jestem pewien, że oni nie pracują w piątki..." Przerwał mu wrzask.

"FRANCIS!" Niski, uśmiechający się szeroko, bursztynowo-włosy młody mężczyzna przebiegł niemalże skacząc przez zapełnioną restaurację, przepychając się między krzątającymi się kelnerami i zatłoczonymi stołami i zarzucił ramiona na szyję Francisa. "François, grand frére*, tak długo cię nie widziałem! Od wtorku! Przyniosłeś mi babeczki? Nie? W porządku, możesz zrobić mi kilka na jutrzejszy wieczór, z tęczową polewą i posypką i idziesz jutro na imprezę Gilberta, czyż nie? Wiesz, że Antonio mu powiedział? Lovino był taki wściekły. Cóż, bardziej, niż zazwyczaj."

"Ah, Feli," powiedział Francis z wymuszonym uśmiechem na ustach. "Więc dzisiaj pracujesz."

"Oczywiście! Jest taki tłum, że potrzebujemy jak najwięcej ludzi!"

Francis wziął Matthew za ramię i powoli zaczął się cofać. "Tak mówisz? Jestem pewien, że w takim razie nie ma wolnych stolików. No cóż, wydaje mi się, że my już sobie pójdziemy..."

"Nie! Nie bądź głupi! Dla rodziny zawsze jest miejsce. Znajdę wam stolik. LOVINO!" Francis skrzywił się słysząc ten krzyk i uśmiechnął przepraszająco do Matthew. Młody mężczyzna wybuchnął gwałtownym strumieniem języka włoskiego, szybko otrzymując odpowiedź innych krzyków z kuchni znajdującej się po drugiej stronie pomieszczenia. Nikt w restauracji nie zdawał się zwracać na to uwagę. 

"Przepraszam," powiedział cicho Francis wprost do ucha Matthew. "Tak, jak mówiłem, może to nie był..."

"Nie, jest w porządku!" Matthew jeszcze nigdy nie był w takim miejscu. Dźwięki głośnych rozmów i donośnego śmiechu płynął od każdego stolika; zapach pomidorów i grillowanego czosnku wypełniał powietrze; kolorowe rysunki jedzenia i włoskiej wsi zdobiły ściany. Panowało tam uczucie ciepła, żywiołowości, przyjacielskości. W jakiś dziwny sposób przypominało to Matthew o cukierni Francisa. Radosny młody mężczyzna powrócił do nich i znów odezwał się po angielsku. 

"Poprowadzę do twojego ulubionego stolika, oczywiście znasz drogę, masz szczęście, że jest wolny, bo dziś jest tak pełno i oh!" Mężczyzna urwał, patrząc rozszerzonymi oczami na Matthew i wziął głośny gwałtowny oddech. "Cześć!"

"Um. Cześć."

"Cześć." Mały Włoch zakrył rękami twarz, po czym zamachał nimi histerycznie. "Jestem taki nieuprzejmy. O rany, jestem taki nieuprzejmy, nawet się nie... cześć."  

Matthew powstrzymywał śmiech. "Cześć."

"Feliciano," powiedział Francis, płynnie przerywając tę dziwną imitację rozmowy. "To jest Matthew. Matthew, mój młodszy kuzyn Feliciano."

La Patisserie de la Rose - tłumaczenie pl [Franada]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz