Rozdział pierwszy - Venus et Éclair

422 27 40
                                    

Był nieciekawy, szary poranek, kiedy Matthew spieszył nieciekawą, szarą ulicą. To był dziewiąty poranek, kiedy szedł do pracy dokładnie tą drogą, gdzie wszyscy byli tacy sami - nieciekawi i szarzy. Matthew był przyzwyczajony do bycia mijanym i niezauważanym, ale w tym nowym, wielkim mieście, czuł się całkowicie niewidzialny. To miejsce było zbyt ogromne i nieprzyjazne: setki ludzi spieszyło gdzieś ze wzrokiem wbitym w ziemię, praktycznie identyczni w ich szarych garniturach, z szarymi wyrazami twarzy. Szare budynki stały po obu stronach drogi; szare sklepy i biura zlewały się ze sobą. I wydawało się, że codziennie niebo było szare, niosąc obietnicę deszczu. Matthew ścisnął mocniej swoją aktówkę i zacisnął zęby, kiedy tłum przepychał się koło niego niewidząco. Przynajmniej jego małe mieszkanie nie było zbyt daleko od jego wielkiego biurowca, więc ten nieciekawy, szary, codzienny spacer nie trwał zbyt długo.

To była dobra okazja, mówili. Promocja na nowe stanowisko w dużym mieście. A Matthew nigdy nie był dobry w konfrontacjach, więc po prostu podziękował, spakował swoje nieciekawe życie i przeprowadził się na drugi koniec kraju, by stać się kolejnym księgowym zliczającym ogromne cyfry, zagubionym w pozbawionej twarzy firmie. Był tu już od dwóch tygodni, ale w jego biurze jeszcze nikt nie znał jego imienia. Był całkiem pewien, że nikt nie wiedział nawet, czym on się zajmuje.    

Matthew nagle musiał zrobić unik, ustępując z drogi mężczyźnie, który w ogóle nie patrzył, jak idzie. Dokładnie w chwili, kiedy oparł się  o ścianę jakiegoś sklepu, żeby uniknąć zderzenia, zaczęło ciężko padać. Matthew stęknął pod nosem. Ten dzień zaczynał się jeszcze lepiej, niż zwykle.

Matthew podniósł swoją aktówkę nad głowę, szukając osłony. Oczy Matthew zaczęły przeczesywać ulicę w poszukiwaniu markizy, gzymsu, albo jakiegokolwiek schronienia przed deszczem. I jakby nastąpił wybuch koloru w szarym poranku, kiedy jego wzrok padł na najbardziej kolorową witrynę małego sklepiku, jaką kiedykolwiek widział. Z zafascynowaniem wziął kilka kroków do przodu. Ciasta w zróżnicowanych kształtach i kolorach oraz inne wyroby cukiernicze wyglądały jak wystawa sztuki, na zasłanych białym materiałem stolikach i srebrnych paterach: małe tarty owocowe, ciasta udekorowane owocami leśnymi, talerze z ciastkami polanymi czerwoną i różową polewą, oprószone bielą muffiny, babeczki we wszystkich kolorach tęczy. Matthew niemal zapomniał o deszczu, kiedy gapił się na tę wizualną ucztę, jego ślinianki zaczynały pracować, jego oczy pochłaniały ten wybuch koloru. Ale szybko zaczął się trząść, przesiąknięty deszczem do suchej nitki i szybko wszedł do sklepu.    

Mały, radosny dzwonek oznajmił jego przybycie, a Matthew natychmiast ogarnęło ciepło pomieszczenia. W środku wybuch kolorów był jeszcze bardziej intensywny, razem ze słodkim, przyjemnym zapachem roztopionej czekolady i świeżo pieczonego chleba. Głos Edith Piaf o nostalgicznym brzmieniu, którego nie dało się pomylić z żadnym innym płynął delikatnie przez sklep; elegancko oprawione zdjęcia najbardziej rozpoznawalnych punktów Paryża zdobiły ściany. Szklana lada biegła przy tylnej ścianie pomieszczenia, oddzielając front małego sklepiku - Matthew natychmiast skojarzył się z tym przymiotnik 'przytulny' - od małej przestrzeni za nią. Matthew czuł się tu dziwnie komfortowo; dziwnie spokojnie, kiedy rozglądał się po wiszących na ścianie z boku pólkach z nawet większą ilością doskonale ślicznych słodyczy i wyrobów cukierniczych. Jadł już śniadanie - naleśniki z syropem klonowym i latte, dokładnie o siódmej - ale nagle poczuł się głodny.  

"Bonjour, monsieur!" Matthew podniósł wzrok, kiedy usłyszał za sobą głos. Mężczyzna stojący za ladą zamrugał, kiedy Matthew odwrócił się, jego oczy rozszerzyły się i zlustrował Matthew od góry do dołu. "Cóż, bonjour!" powtórzył, akcentując drugą część słowa, po czym oparł się o ladę i uśmiechnął szeroko. Miał falowane blond włosy sięgające do ramion, na twarzy lekką szczecinę, a nosił dżinsy i przyprószony mąką fartuch. I było coś w sposobie, w jaki się uśmiechał, w tym, z jaką łatwością pochylał się nad ladą, jak tańczące spojrzenie jego oczu przebiegało po ciele Matthew - Matthew poczuł, jak się rumieni, nie do końca wiedząc, dlaczego.  

La Patisserie de la Rose - tłumaczenie pl [Franada]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz