Po dłużących się tygodniach żeglugi przez zimne wody między wyspami Skellige, a Kontynentem, niewielka załoga dotarła do portu w Wyzimie. Każdy marynarz zaczął krzątać się po pokładzie, niechętnie przygotowując się by zejść na suchy ląd. Poza jedną osobą. Stała na dziobie rachitycznego stateczku, spoglądając na całe miasto. Na budynki, na szaro-burych ludzi, na śmierdzący targ rybny. I mimo, że ogół był dość przytłaczający, jej to wyraźnie się podobało. Nie było tu tak jak w Urialli, ale i tak patrzyła na to miejsce przychylniejszym okiem. Gdy spuszczono trap, pożegnała się z każdym z osobna, nieważne, czy był to sternik, czy sam kapitan, po czym wkroczyła na nadbrzeże, zaciągając się dość ubogim bukietem zapachowym. Musiała się przyzwyczaić do chodu, jej podłożem w końcu nic nie bujało, a grunt był stabilny jak nigdy dotąd. Nieoblodzony, niezaśnieżony. Podeszła do pala i złapała za urwany stary sznur, który był do niego przymocowany. Idis pokładała nadzieje, że jednak spotka tu swojego starego wałacha, który kiedyś uratował ją z opresji, jednak okazały się być płonne. Ktoś musiał go sobie przywłaszczyć już dawno temu, albo oddać do rzeźni. Wiedziała, że to niemożliwe, by nadal tu sterczał i wypatrywał jej powrotu, lecz nadal jakaś mała cząstka w niej w to wierzyła. Poprawiła ciemny płaszcz i, nie mając konkretnego planu, zaczęła po prostu przechadzać się ulicami. Pamiętała wszystko jak przez mgłę. Jak się pokrótce okazało, los miał dla niej całkiem inne plany, aniżeli beztroskie zwiedzanie. Kobieta, wyraźnie odznaczająca się skąpym strojem, zaczęła zaczepiać przypadkowych ludzi, którzy uciekali od niej jak poparzeni. Była wyraźnie sfrustrowana, a mocny makijaż był dobitnie zniszczony przez łzy. Id odwróciła się na pięcie i, gdy już miała ruszać w przeciwnym kierunku, prostytutka dogoniła ją i złapała za ramię.
- Błagam pomóż mi! – zachrypiała. Oczy miała przeszklone, a z jej ust wyraźnie było czuć alkohol, jeśli i nie czysty mahakamski spirytus.
- Nie, nie mam. A nawet jakbym miała, to i tak bym nie dała. – oczywiście miała na myśli pieniądze. Kolejna próba ucieczki zakończyła się tym, że kobieta lekkich obyczajów całkiem zatorowała jej drogę.
- Moja przyjaciółka, Vivienne, zaginęła. Nikt jej nigdzie nie widział od kilku dni. Może chociaż ty...? – urwała w połowie zdania i zaniosła się płaczem, zakrywając twarz dłońmi.
Zielonooka zmełła w ustach siarczyste przekleństwo i zaczęła bić się z myślami. Co prawda zdarzyło jej się wziąć parę zleceń na An Skellig, ale to był całkiem inny przypadek. Tu chodziło o przeprowadzenie śledztwa. Ostatecznie ciekawość i poczucie misji wygrały z wszelkimi obiekcjami. Oby tylko tego nie pożałowała. Obydwie udały się do domu uciech, gdzie miała porozmawiać z burdelmamą i dowiedzieć się więcej. Wyglądała jak typowa stręczycielka. Podstarzała, ubrana z pełnym przepychem, nosząca biżuterię ze straganu, która miała sprawiać wrażenie bardzo drogiej, z niedostatecznym efektem. Absolutnie nie pasowała do swojego skromnego lokalu, wyglądała wręcz abstrakcyjnie. A bordel nie wyglądał jak bordel, a jak zwykła speluna dla miejscowej „elity". Wszystko wyłożone było najtańszym możliwym materiałem – drewnem olchowym i lipowym, które najczęściej wykorzystywane były jako opał. Gdyby komuś się narazili, a ten ktoś niefortunnie okazałby się piromanem, cały przybytek spłonąłby w kilka minut i zostałyby z niego same prochy. Wszelkie krzesła, lepkie stoły, blat, czy nawet futryny również były zrobione z tejże szczapy. Jako, że obydwa rodzaje były dość jasne, było na nich widać każdy możliwy brud, kurz i pajęczyny. A właścicielka ewidentnie nie przepadała za sprzątaniem. Pośrodku rozłożona była spora bydlęca skóra, która całkowicie wtapiała się w otoczenie i przychodząca klientela pewnie nawet jej nie zauważała, depcząc po niej brudnymi buciorami. Okna położone były od strony ulicy i to jeszcze na takiej wysokości, że mógł je wybić kamieniem byle chłystek. Nikt tego jeszcze nie zrobił, ponieważ były zbyt małe, żeby ktokolwiek mógł się przez nie przecisnąć. Dlatego w pomieszczeniu było nader ciemno, a od rana do nocy świeciły się woskowe świeczki. Jedynym, co mogło zainteresować obserwatora już na początku, był gobelin powieszony naprzeciw wejścia. A przedstawiał on bardzo uroczą scenkę rodzajową. Mężczyzna i kobieta, w stroju Adama, leżeli beztrosko pod drzewem oliwnym i karmili się nawzajem winogronem. Gdzieś obok nich leżał również w gąsiorku wywar z tychże owoców. On, z nienaganną wyrzeźbioną posturą, brunet, ona kształtna, korpulentna szatynka. Wyglądali na lekkoduchów, szczęśliwych lekkoduchów. Ile ona by dała, żeby też tak niefrasobliwie spędzać wolny czas.
CZYTASZ
Idis z Urialli
FantasyIdis to czystej krwi Temerka, urodzona w 1248 roku. Jej rodzinną wioskę napadł Dziki Gon, doszło do masakry. Gdy uciekała przed ogarami Czerwonych Jeźdźców, upadła i uderzyła głową o skałę, w wyniku czego straciła pamięć. Małolata krążyła po lasach...