Rozdział XV

65 8 0
                                    

Przejście znowuż nie należało do najprzyjemniejszych, nadto miała wrażenie, jakoby trwało dość długo, a na pewno dłużej od poprzedniego, tym pomiędzy jej rodzimymi stronami, a cudacznymi pustyniami. Towarzyszyły jej te same uczucia - strach, chłód, ogarniający mrok, bezsilność. Ileż można? Od tamtej pory nie dziwiła się Geraltowi i jego urazowi do portali, z tym, że jego przypadek był nieco bardziej złożony i hiobowy. Miała nadzieję, że nie skończy jak tamten arystokrata bądź czarodziej, który wrócił wyłącznie w połowie. Po raz kolejny wylądowała na czymś twardym, tym razem jednak była to zwykła ziemia. Choć czy aby na pewno? Trawa normalnie była zielona, ewentualnie żółta, gdy zbyt długo nie padało. Ta tutaj była idealnie równa, klarowna, bladziutka, niby włosie lisa polarnego, aczkolwiek nie tak gęsto występująca. Patrząc z daleka miało się wrażenie, że stąpa się po miękkim śniegu, który w ogóle nie mroził w nogi. Jednak nie to było najdziwniejszym w tym miejscu. Podniosła wyżej głowę. Znajdowała się w lesie pełnym wierzb żałobnych, natomiast zamiast wąskolancetowatych liści dzierżyły na smukłych gałęziach ogrom... brylantów. Tak jak w przypadku darniny, wszystkie posiadały jednakowy deltoidowy kształt, jednakową wagę, jednakową przezroczystość i zdolność do mienienia się tysiącem barw w promieniach słońca. Wszystkie też jak jeden mąż wyglądały jak ten od teleportu. Usiadła na ziemi i zakryła twarz dłońmi. To był jakiś chory żart, nigdy nie opuści tego boru, nie o własnych siłach. Utknęła tu na dobre i nie zanosiło się, by ktokolwiek przybył jej z odsieczą. Dlaczego? Dlaczego nie przeniosła się od razu do Angren, tylko po raz wtóry do innego świata? Ktoś bawił się jej kosztem? Jaki miał w tym cel? Jęknęła. Nie, to był po prostu jej wrodzony pech. Stęknęła i złapała za swoje ramię, dostrzegając później posokę na dłoni. W pierwszej chwili pomyślała, że to efekt teleportacji i zostały przez przypadek uszkodzone jej tkanki. Dopiero potem przypomniała sobie o lancy rzuconej w jej kierunku. Sądziła, że żołnierz chybił, a oszczep wylądował gdzieś w pustynnym mieście, w tym samym ślepym zaułku w którym zniknęła. Jak się okazało, miał niezłe oko, nie doceniła go, acz nigdzie nie mogła dopatrzeć się rzuconej broni. Ściągnęła bandaż z jednej z nóg i owinęła go wokół ręki. Co prawda nie krwawiła mocno, ale po wycieńczeniu wolała dmuchać na zimne. Ubytek krwi to ostatnie, czego teraz potrzebowała.

Starała się dostrzec pozytywne strony własnej sytuacji. W przeciwieństwie do wydm, tutaj przynajmniej wiedziała, co ma robić, od czego zacząć, a tam? Szła na oślep przed siebie, ledwo żywa, w niemiłosiernym ukropie, w międzyczasie wpadła w zastawioną pułapkę przez potwora. Tak, to podniosło ją na duchu, w niewielkim stopniu, lecz wystarczająco, by rozpocząć żmudny proces poszukiwań. Podeszła do pierwszego drzewa i zaczęła trzeć kruszce nawet im się nie przygladając, jako, że wyglądały jak krople wody. Stając na palcach próbowała sięgnąć też tych wyżej położonych bądź ciągnęła za całą gałąź, nie bacząc czy je urwie. Z początku była dokładna w działaniu, później robiła to od niechcenia, na chybcika. Liczyła wszystkie minerały, lecz po godzinie straciła rachubę. Pół dnia później nadal stała przy tym samym drzewie, mając trzy grosy drogocennych kamieni za sobą. I już miała dosyć. Na domiar złego zaczęły atakować ją bardzo upierdliwe owady, zapewne przywiedzione zapachem krwi. Gdy odganianie nie przynosiło rezultatów, pacnęła jednego z nich na zdrowej łopatce. Miast rozpłaszczonego skrzydlatego nieboszczyka, zastała tam długą, włochatą kończynę, która smyrgała ją od dłuższego czasu. Po chwili pojawiła się i druga, która mocno zakleszczyła się na jej ciele i podniosła w górę bez najmniejszego problemu. Niesiona przez nieznane stworzenie, zaczęła coraz bardziej oddalać się od wierzb, wrzeszcząc przy tym wniebogłosy.

***

Ocknęła się wisząc do góry nogami. Gdyby nie to, że od dawna nic nie jadła, już pewnie by zwymiotowała. Gdzie ona właściwie była? Nie mogła ruszyć ani nogą, ani ręką. Była do czegoś przyczepiona. W półmroku ledwo co mogła dostrzec, dopiero gdy pojedyncze promienie przedarły się przez korony, zauważyła skrzące się nici i to całkiem pokaźnej wielkości. Jeszcze nie połączyła wątków. Nie zarejestrowała też, że prawie cała oblepiona jest kleistą, zwartą siatką.

Idis z UrialliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz