Co tu się odwala?

244 18 6
                                    

— Poważnie, nie lubię go. Jest jakiś dziwny. — Marlena westchnęła na moje słowa dotyczące jej nowego chłopaka.

Bosak prześladuje mnie w snach, ona przedstawia co rusz nowych chłopaków, a ja przeistaczam się w lewaka. Naprawdę wszystko się pieprzy.

— Nie potrafisz spojrzeć na niego tak jak ja. — stwierdziła Marlena. — Sama nikogo nie masz, a narzekasz jak jakaś stara baba.

Prychnęłam z oburzeniem. Zawsze ta sama wymówka. Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam.

— Przestań. Po prostu przestań. — mruknęłam, sięgając po swoją kawę.

Widziałam jej obrażoną minę, ale nie zwróciłam na nią uwagi. Marlena zawsze się o coś obrażała i posądzała mnie o bycie "sztywniarą".

Atmosfera zgęstniała. 

— Nie chciałabym zwracać ci uwagi, panno wrażliwa, ale od kilkunastu minut dzwoni ci telefon i mnie to strasznie denerwuje. — odezwała się Marlena przesadnie uprzejmym tonem.

— Och, w takim razie zatkaj sobie uszy. — uśmiechnęłam się serdecznie.

— Odbierz go, bo wrzucę cię wraz z nim do fontanny. — zagroziła. — No, już.

Z miną przedstawiającą głęboką nienawiść, wyciągnęłam telefon z kieszeni spodni i go odebrałam.

— Czego? — rzuciłam ostro.

Zwykle uprzejmy głos Natana wydał się teraz zaskoczony moim niemiłym powitaniem.

— Jesteś obrażona? — zapytał.

— Skądże. — odpowiedziałam, patrząc na Marlenę. — O co chodzi?

Marlena obserwowała natomiast mnie, uśmiechając się jak hipokrytka.

— Chciałem cię o coś zapytać. Mianowicie...

Rozległ się huk tuż obok mojego ucha, krzyknęłam, telefon wypadł mi z ręki na brukowane podłoże. Marlena ześlizgnęła się z krzesła.

— Co do... — rozejrzałam się szybko.

Kelnerka, która wybiegła z lokalu, wrzasnęła głośno i podbiegła do leżącej Marleny. Ludzie zaczęli się zbiegać, tworzył się tłum gapiów.
Pod stolikiem przeszłam do Marleny.

— O mój Boże... 

Na jej białej koszulce sączyła się plama szkarłatnej krwi. Z każdą sekundą stawała się coraz większa. Wzrok Marleny błądził przez chwilę na mojej twarzy, a potem odpłynął.

Z przerażeniem patrzyłam, jak umiera.

~~~

Doszło do strzelaniny w centrum Warszawy. Nie żyje siedemnastoletnia Maria Kosik, została postrzelona w klatkę piersiową. Sprawca jest poszukiwany. — identyczny komunikat nadawano w radiu, na każdym kanale informacyjnym, w gazetach i internecie.

Miałam go dość. Znałam go na pamięć, mimo własnej woli recytowałam go w pamięci i widziałam przed oczami jej czarno-białe zdjęcie. 

Ona zginęła. Nie żyje. Nie wróci.

Świadomość jej nieobecności może i była okropnie bolesna, ale najgorszym dla mnie był jej pogrzeb. Jej sztywne i zimne ciało w trumnie. Pamiętam, jak kiedyś żartowała, że na jej pogrzebie ma być grana Helena autorstwa zespołu My Chemical Romance. 

Kościół był przepełniony. Siedziałam w pierwszej ławce obok jej mamy, słuchając, jak cicho łka w chusteczkę. Trzęsły mi się ręce, gdy na zawsze się z nią żegnałam.

Jak do tego w ogóle doszło? Dlaczego? Co ona komuś zawiniła? Była przypadkową ofiarą? Chciałam na te pytania znać odpowiedzi, ale nie było mi to dane. Policja była bezradna. Wyglądało na to, że całe śledztwo skończy się zamieceniem pod dywan.

To jakiś pieprzony żart. Wszystko jest zniszczone, nic nie będzie takie samo.

Dwa dni po jej odejściu zadzwonił do mnie Krzysztof Bosak. Tak, jeszcze tego mi brakowało — jego kondolencji i propozycji wsparcia. Nie wiem, co w tej sytuacji jest złe: sam fakt, że jakimś cudem się do mnie dodzwonił, czy moja zgoda?

~~~

Reszta wakacji minęła mi w kompletnej rozpaczy. Dni mijały, a ja wspomagana mocnymi lekami uspokajającymi żyłam bez jakiejś większej radości. Moja relacja z Krzysztofem rozwinęła się na "kulturalne rozmowy o społeczeństwie i spontaniczne przytulanie", a ja z biegiem czasu zdałam sobie sprawę, że mimo wszystko żywię do niego wiele pozytywnych uczuć. 

Natan wpadł na miejsce świętej pamięci Marleny, ale z nim nie rozmawiałam o tych wszystkich durnotach, które zwykle składały się z konwersacji moich i Marlenki. Był wspaniałym przyjacielem i naprawdę się cieszyłam, że go mam. Ale to tak czy siak nie było to samo.

Norbert wyjechał do Anglii, mama związała się z tym swoim komendantem, do którego mamy się przeprowadzić w grudniu. Na dodatek zdechł mi kot.

Byłam tym wszystkim zmęczona. Jak nie tracę oka, to przyjaciółkę, jak nie chcę się zabić, to zakończyć żywot kogoś innego.

— Cześć. — usłyszałam nieśmiały głos.

Zamknęłam szafkę i uśmiechnęłam się od niechcenia.

— Cześć, Igor. 

Wyglądał, jakby z wielką trudnością zdał się na to przywitanie.

— Ch-chciałem zapytać, jak minęły ci wakacje? — rzucił mi badawcze spojrzenie.

— Raczej tak średnio. — westchnęłam.

Stał przez chwilę naprzeciwko mnie, a potem dosłownie trzasnął się w twarz, jakby coś zrozumiał.

— Boże, no tak, zapomniałem... — powiedział przepraszającym tonem. — Bardzo mi przykro.

— Nic nie szkodzi. — szkodziło.

Minęła kolejna chwila. Po chwili uśmiechnął się nonszalancko i zapytał:

— Czy mogłabyś mi potowarzyszyć w drodze do sali numer dwadzieścia jeden?

— W sumie to mogę. — uśmiechnęłam się uprzejmie.

Oboje udaliśmy się na lekcje.

Było to dość niezręczne, zważywszy na fakt, że przed chwilą strzelił sobie samemu plaskacza. Troszkę było to śmieszne, ale jako osoba nadal pogrążona w żałobie nie zwróciłam na to uwagi. Nie udawałam smutku, naprawdę go czułam.

Wiedziałam, że Igor bardzo stara się zwrócić na siebie moje zainteresowanie. Było to jednak niemożliwe, ponieważ nie czułam do niego nic prócz przyjacielskiej sympatii. Może i kiedyś mi się podobał, ale to było rok temu. No i przecież miałam innego chłopaka.

Nie chciałam w jakikolwiek sposób ranić jego uczuć, więc dawałam mu drobne sygnały, że nie widzę go jako kogoś więcej niż dobrego znajomego ze szkoły. Co prawda często ich nie zauważał, ale to już nie moja wina.

Powrót do szkoły wyszedł mi na dobre. Miałam w końcu czym się zająć i zapomnieć o tych wszystkich "tragediach", które mnie spotkały podczas wakacji. 

Miałam głęboką nadzieję, że wszystko się jeszcze ułoży.






Boso przez miłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz