Prolog

506 42 0
                                    


     — Nie, mamo, wszystko jest w porządku — blondwłosa kobieta mruknęła do telefonu, przeglądając opakowanie płatków owsianych. Wrzuciwszy je do swojego koszyka, ruszyła w stronę kolejnej alejki sklepowej, tym razem szukając papieru toaletowego i nowej szczoteczki do zębów. — Naprawdę podoba mi się to mieszkanie. Jest oddalone o siedem kilometrów od centrum i postawione na bezpiecznym osiedlu. Zdążyłam nawet poznać już kilku sąsiadów. Bardzo miło mnie przyjęli.

     — Nie boisz się mieszkać sama?

     — Nie mieszkam sama — oznajmiła uśmiechnięta, słysząc w głosie swojej rodzicielki troskę. — Jest ze mną Vigo. On zawsze wyczuje zagrożenie i jeśli będzie trzeba to mnie przed nim obroni.

     — Słońce, to jest pies — krótkie westchnięcie wydobyło się z głośnika.

     — To rottweiler.

     — I największa przylepa jaką znam — parsknęła, a dziewczyna przewróciła oczami. Jej mama zawsze musiała przystanąć na swoim.

     — Mamo, kocham cię, ale chcę wreszcie móc o sobie decydować. Mam dwadzieścia cztery lata. Nie mogę przez całe życie z wami mieszkać.

     — Okay, no dobrze. Nie będę cię już namawiać do powrotu, Tori.

     — Dziękuję...

     — Ale znajdź sobie mieszkanie przynajmniej bliżej nas. Mieszkasz prawie sto mil dalej!

     — Mamo! W domu jest jeszcze Veronica. Zanim skończy szkołę trochę u was pomieszka, więc masz drugą córkę, którą możesz pomęczyć.

     — No dobrze! Przestanę.

     — Trzymam za słowo — powiedziała rozbawiona. — Muszę kończyć. Zadzwonię później.

     — Do usłyszenia, kochanie.

     — Jeszcze jedno. Nie wysyłaj mi proszę więcej ofert kupna domu w twojej okolicy, bo następnym razem pomyślę, że to spam i zablokuję twój numer. Kocham cię.

     Blondynka rozłączyła się i wsadziwszy telefon do kieszeni swoich spodni, ruszyła z pełnym koszykiem do kasy, przy której zdecydowała się jeszcze na butelkę słodkiego wina. Właśnie rozpoczął się weekend, więc mogła pozwolić sobie na seans filmowy, jednakże jeszcze nie wiedziała, na co się skusić. Zapewne i tak wybierze cos z włoskich klasyków.

     Po wyjściu z supermarketu kobieta skierowała się do swojej Hondy Civic w kolorze białym. Był to jej pierwszy samochód, który kupiła ze swoich oszczędności i starała się dbać o niego jak najlepiej potrafiła. Czasem jednakże nawet ptaki jej to nie umożliwiały, przez co conajmniej raz na dwa tygodnie odwiedzała myjnię.

     Droga do domu zajęła jej około pięciu minut. Po zaparkowaniu auta na odpowiednim miejscu, z dala od drzew i jakichkolwiek gałęzi, blondynka wyciągnęła zakupy z bagażnika, po czym ruszyła prosto do swojego mieszkania. Vigo przywitał ją tuż przy drzwiach, szczekając hałaśliwie i skacząc w tą i z powrotem.

     — Uspokój się, bo zaraz stłuczesz moje wazony — oznajmiła rozbawiona, kładąc zakupy na wyspę w kuchni. — Jesteś głodny?

     Pies patrzył na nią zniecierpliwiony, jednakże nic nie ciągnęło go do miski, czy nawet mięsa, które leżało na blacie. Bez przerwy uciekał wzrokiem na korytarz, najwidoczniej chcąc pokazać coś swojej właścicielce.

     Kobieta zmarszczyła brwi i powolnie zaczęła podążać za swoim zwierzakiem, który stanął przy otwartych drzwiach jej sypialni.

     — Mam nadzieję, że nie ściągnąłeś żadnego ptaka z parapetu... — uśmiech, który chwilę temu zielonooka miała na twarzy, nagle opadł.

     Z jej gardła wydobył się głośny krzyk.

     Na łóżku obok otwartego na roścież okna leżał mężczyzna z wielką plamą krwi na białym podkoszulku. W prawej dłoni trzymał broń, która również pokryta była czerwoną cieczą, jednakże zaschniętą, najwidoczniej nie należącą do niego.

     Blondynka poczuła, jak wymiociny podeszły jej do gardła. Był żywy? Strach był na tyle silny, że nie pozwolił jej zbliżyć się do ciała, przez co nie mogła sprawdzić, czy mężczyzna oddycha. Jednak widząc, jak jego klatka się unosi, a po chwili opada, delikatnie się uspokoiła.

     — Muszę zadzwonić po pogotowie — szepnęła przerażona, drżącą dłonią wyjmując telefon z kieszeni.

     Szczęk metalu nagle obił jej się o uszy. Kobieta powoli uniosła głowę do góry, a urządzenie wcześniej trzymane w rękach opadło na podłogę z głośnym hukiem.

     Lufa pistoletu była idealnie wymierzona w jej czoło.

     — Idź po apteczkę i nie dzwoń po żadne pierdolone pogotowie — chrypnął poszkodowany. — Mam nadzieję, że potrafisz posługiwać się igłą i nitką, bo inaczej skończysz tak samo jak ja.

Sinister ObssesionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz