5. Podoba mi się, że tyle o mnie wiesz

7 1 0
                                    

Przekładała złotą zawieszkę krzyżyka między palcami, zaznaczając kolejne odpowiedzi w zadaniu na lekcji hiszpańskiego. Cienki metal przyjemnie chłodził opuszki palców dziewczyny. Zabawa zawieszką zawsze była jej sposobem na lepszą koncentrację. Zakreśliła ostatni wariant, a po sali rozległ się głos nauczycielki.

- Dobrze, Miles proszę przeczytaj swoje odpowiedzi – poprosiła czarnoskórego chłopaka.

     Louisa usłyszała jak krzesło z uporczywym zgrzytem przesuwa się po podłodze tuż za jej plecami. Do jej uszu dotarło też głębokie westchnięcie chłopaka. Na jej ławce pojawił się cień, kiedy Miles podniósł się z miejsca. Odchrząknął i zaczął

- „O, powiedz, czy widzisz, w pierwszym świetle świtu,
Cośmy tak dumnie sławili w ostatnim blasku zmierzchu?
Na czyje to pasy i błyszczące gwiazdy w szaleńczej walce
Ponad szańcami spoglądaliśmy, jak dumnie łopotały?" – wyśpiewał prawie całą zwrotkę hymnu Stanów Zjednoczonych.

Po sali rozniósł się śmiech pozostałych uczniów. Miles zbił kilka piątek ze swoimi kumplami, ewidentnie dumny z siebie. Louisa spojrzała na panią Rojas. Kobieta ściągnęła okulary i potarła zmęczone oczy. Jej gęste, brązowe włosy opadły jej na twarz. Westchnęła zrezygnowana i zaczęła bić brawo.

- Dziękujemy – odezwała się i wstała z miejsca. Widząc wyprostowaną postawę nauczycielki wszyscy nagle zamilkli. Rojas była elegancką kobietą o latynoskiej urodzie i miała coś w sobie, co budziło respekt zwłaszcza wśród uczniów. Podeszła do ławki Miles'a i uśmiechnęła się do niego. Chłopak ciężko przełknął ślinę, przeczuwając, że jej uśmiech nie zwiastuje nic dobrego. – Skoro jest Pan tak obeznany w kulturach, panie Hansen, na przyszły tydzień napisze Pan wypracowanie „Dlaczego należy szanować odmienne kultury i narodowości świata". Oczywiście w języku hiszpańskim. – Zadecydowała i powolnym krokiem ruszyła w stronę swojego biurka. – Na tysiąc słów – dodała.

- Ale ja nawet nie znam tylu... - Chłopak zaczął się bronić.

- Dwa tysiące – przerwała mu i ponownie uśmiechnęła się w uroczo-złowieszczy sposób. – Chyba, że chce się Pan dalej licytować? – zapytała i w tym samym momencie rozległ się dźwięk dzwonka.

Na korytarzu jak zwykle panował chaos. Grupki znajomych przemieszczały się do odpowiednich sal. Niektórzy prowadzili ożywione dyskusje, jak na przykład Miles. Obgadywał nauczycielkę hiszpańskiego próbując zbagatelizować swój problem obracając go w żart. Poklepał po ramieniu swoich kumpli, na znak, że mogą już spadać, kiedy zauważył idącego korytarzem Joel'a. Za to szatyn z zadziornym uśmiechem wpatrywał się w Louisę. Dziewczyna poczuła jak jej żołądek zaczyna wykonywać nieprzyjemne ruchy. Odwróciła się na pięcie i ruszyła w przeciwnym kierunku, kiedy Fisher przeszedł obok swojego najlepszego kumpla w ogóle nie zwracając na niego uwagi. Skręciła w lewo, wybierając tym samym dłuższą, ale mniej zatłoczoną trasę pod salę od fizyki.

- Hej. – Usłyszała powitanie, a chwilę później drogę zabiegł jej Joel. Jego oczy emanowały niewiadomego pochodzenia radością, która wprowadziła dziewczynę w jeszcze większe zakłopotanie.

- Co Ty właściwie... - zaczęła, naskakując na niego.

- Po pierwsze, wypadałoby się przywitać – zwrócił jej uwagę, szybko ucząc się grać według jej zasad. – Po drugie chciałem zapytać, co u Ciebie? W weekend nie byłaś zbyt wylewna – zauważył.

- Cześć Joel. Nie wiedziałam, że nadal to kontynuujemy. Wszystko miało wrócić do normy, a Ty właśnie olałeś swojego najlepszego kumpla. – Dziewczyna zamknęła temat ich znajomości w momencie, kiedy chłopak uregulował rachunek za wspólną kolację i oboje rozeszli się w swoje strony. – Poza tym wydaje mi się, że miałeś dość zajęty weekend, więc na pewno nie odczułeś braku SMSów ode mnie. – Przypomniała sobie relację ekipki na Instagramie, którą oglądały razem z Tess.  

- Podoba mi się, że tyle o mnie wiesz. – Poruszył wymownie brwiami. – I też uważam, że powinniśmy spędzać więcej czasu razem.

- Nie – zaprzeczyła automatycznie. – Nie będziemy urządzać sobie pogaduszek na korytarzach, jeść wspólnych obiadków, czekać na siebie przed salą, czy cokolwiek innego.

- Jeszcze – dodał i przygryzł dolną wargę by powstrzymać uśmiech cisnący się na usta. – Okej w takim razie przyjdź na imprezę w piątek do Kwadratu – bardziej oznajmił niż poprosił. Dziewczyna spojrzała na niego z niezrozumieniem, marszcząc przy tym brwi. Czy do niego mówiła w esperanto? – Skoro szkoła odpada, to zapraszam do mojego „świata".

- Nie mogę.

- Nie możesz? Dziewczyno, to piątek wieczór, co ważniejszego można robić? – żachnął się.    

- W piątki pomagam w Domu Opieki – odpowiedziała.

Chłopak zaśmiał się słysząc jej słowa. Louisa założyła ręce na piersi i spojrzała na niego surowo. Była daleka od żartowania i kiedy szatyn w końcu to zrozumiał też zachował  odrobinę więcej powagi.

- Okej, nawet jeśli, to nie sądzę, żeby staruszkowie potrzebowali twojego towarzystwa o 23.00. Z całym szacunkiem – dodał.

- Spóźnię się na lekcje. Na razie, Joel – pożegnała się wymijając go i wbiegła po schodach na drugie piętro. Zanim weszła do klasy, poczuła wibrację telefonu.

Jo: Piątek w Kwadracie. Mam błagać?

Louisa: Wystarczyłoby poprosić.

Jo: W takim razie proszę przyjdź w piątek do Kwadratu.

Louisa: Powiedzmy, że się zastanowię.

Szczęście nie jest przeznaczeniemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz