Dzień opuszczenia wyspy zbliżał się powoli, lecz nieubłaganie. Keith z jednej strony bardzo nie chciał wracać do swojego domu, pustej skorupy, której nie umiał zapełnić życiem. Z drugiej strony to właśnie tam czuł się bezpiecznie, nie było tam Lance'a, którego widok ranił go do żywego mięsa.
Nie chciał opuszczać Shiro i przyjaciół, jednakże nerwy miał już tak zszargane, iż bał się, że wkrótce może na ich oczach się załamać. Nigdy wcześniej nie sądził, że złamane serce może aż tak bardzo boleć. Za każdym razem, kiedy Lance odwracał wzrok, kiedy uciekał z pokoju na sam jego widok, świat zdawał się wstrzymywać oddech, a powietrze napierać na Keitha ze wszystkich stron. Niewidzialny cios, który wykręcał mu wnętrzności.
W pewnym momencie zdecydował, że od tej pory będzie usuwać się z drogi drugiego chłopaka, nawet jeśli unikanie konfrontacji miało sprawić, że spędzi mniej czasu z innymi. Choć kilka razy udało mu się zaszyć bezpiecznie w pokoju lub zawędrować z Kosmo do lasu, Shiro i Curtis, zauważywszy jego wycofanie, coraz bardziej angażowali się w wynajdywanie mu nowych zadań. Kilka z nich wymuszało na nim interakcję z Lance'em.
Trzy dni przed planowanym wyjazdem Keith zszedł na kolację nieco spóźniony, przespał kilka okrzyków Shiro, który wołał ich na posiłek.
Wyszedł wraz z Kosmo na taras, gdzie wszyscy zdążyli się już rozsiąść wokół stołu i dopiero gdy opadł na własne miejsce zdał sobie sprawę o czym dyskutują przyjaciele.
– Podlewać musicie jedynie, gdy ziemia... – Melodyjny głos Lance'a zadźwięczał mu w uszach.
Śliczny kwiat juniberry stał tuż obok talerza Keitha i chłopak mógłby przysiądz, że patrzy na niego z wyrzutem. Na raz przed oczami stanęły mu identyczne kwiaty rosnące na idyllicznej Althei, pomnik Allury, jej ostatnie słowa skierowane do niego – tak słodkie, a jednocześnie pozostawiające kwaśny posmak w ustach – znaki na policzkach Lance'a.
Zrobiło mu się niedobrze.
Podniósł się gwałtownie, czując jak wszystkie emocje zlewają się w jeden strumień frustracji i gniewu i kumulują w żołądku.
– Keith? – zapytał Shiro z niepokojem.
Wszyscy przerwali rozmowę aby na niego spojrzeć. Nie był w stanie podnieść wzroku i spojrzeć im w pełne troski twarze.
– Muszę się przejść – wymamrotał.
– Ale...
Nie usłyszał co powiedział Shiro, wypadł z tarasu i przebiegł korytarzem do tylnego wyjścia. Puls dudnił mu w uszach. Dopiero gdy las zamknął się za nim, poczuł, że znowu może oddychać. Potrzeba wrzasku narastała w dole gardła. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że biegnie i płacze.
Był zły, smutny, przerażony i samotny. Brzydziło go, że mimowolnie czuł ulgę, za każdym razem gdy myślał o Allurze i jej poświęceniu.
– Jesteś pokurwionym egoistą – wysapał do siebie furią.
Biegł aż nie stracił tchu, a nie ścieżka przestała być równa. Paliły go oczy i nogi, płuca domagały się powietrza. Opadł na kamień pod drzewem i wytarł twarz rękawem. Zamknął oczy i wsłuchał się w szalony rytm swojego serca.
*
Lance czuł się fatalnie po tym jak Keith wybiegł. Przeczuwał, że nie powinien przynosić kwiatów, ale nie chciał też ich ciągle trzymać na parapecie pokoju. Ich widok przyprawiał go o dreszcze i trudne do wytłumaczenia poczucie, że coś mu umyka.
– Powinniśmy się martwić? – zapytał Hunk, gdy Keith zniknął we wnętrzu domu.
– Nie sądzę... – Głośne trzaśnięcie drzwiami przerwało słowa Shiro, mężczyzna zacisnął usta w pełnym zmartwienia grymasie.
CZYTASZ
naprzód || klance
FanfictionOd przywrócenia spokoju we wszechświecie minęły trzy lata. Ziemia rozwija się pod okiem rodziny Holtów, Hunk otworzył własny biznes, a Shiro wreszcie się ustatkował i założył rodzinę. Jedynie Lance i Keith wciąż nie potrafią odnaleźć się w świecie...