6

795 68 27
                                    

Keitha obudziło coś mokrego na policzku. Przez kilka chwil był w stanie to ignorować, ale potem to coś się poruszyło. Zerwał się na nogi, wpadając przy okazji na Lance'a. Kurtka, którą byli okryci spadła na ziemię.

– Ała, stary, może nie tak gwałtownie.

Lance odepchnął go łokciem prosto na Kosmo. Wilk polizał Keitha ponownie po policzku, chłopak westchnął głośno z ulgą. Był gorący ranek, ptaki głośno śpiewały w koronach drzew, niebo było błękitne.

– Kosmo, przestraszyłeś mnie. – Keith podrapał wilka za uszami.

– Twój wilk nas znalazł, super.

Lance wychylił się aby pogłaskać Kosmo po głowie. Dopiero teraz do Keitha dotarło jak blisko siebie znajdowali się cały czas, że niemal całą noc spali objęci ze splątanymi nogami. Teraz ramię Lance'a otarło się o jego, co wywołało przyjemne dreszcze. Wczorajszy wieczór wydawał się nierzeczywisty, czuły moment odszedł wraz z nastaniem świtu. Keith nie czuł już odwagi, która zaledwie kilka godzin wcześniej popychała go aby wyznać Lance'owi co czuje. Przełknął jedynie ślinę.

– Jesteś strasznie pokąsany – zauważył i pozwolił sobie dotknął ramienia Lance'a, przesunąć po nim palcami. Miał naprawdę miękką skórę.

– Ty też. – Niebieskie oczy patrzyły na Keitha dziwnie, niepewnie. Jakby próbował rozwiązać jakiś wzór i dopiero zaczynał gromadzić dane. Czy Lance żałował tego, co powiedział wczorajszego wieczoru? – Strasznie mnie łupie w krzyżu.

Keith podniósł się na nogi i przeciągnął, mięśnie zaprotestowały. Otrzepał swoje ubranie z ziemi i robaków.

– To był najgorszy biwak ever – powiedział. Rozejrzał się po okolicy, która nie wyglądała już tak tajemniczo i złowieszczo. – Ale cieszę się, że padło na ciebie.

Słowa same się z niego wydostały.

– Och – Lance uniósł brew – czyżbyś aż lubił moje towarzystwo? Schlebiasz mi.

W krzywym uśmiechu Lance'a było coś takiego, co rozpaliło serce Keitha. Zamiast odpowiedzi, zdobył się na uśmiech i podał przyjacielowi dłoń. Lance podniósł się ze stęknięciem, ale nie puścił dłoni Keitha od razu. Trzymał ją kilka sekund dłużej niż było to konieczne. Spojrzał prosto w jego oczy i na chwilę cały świat wstrzymał oddech. Keith niemal czuł napięcie między nimi, widział pytanie w oczach Lance'a.

Chłopak otworzył usta, aby mu odpowiedzieć. W tym samym momencie z krzaków wyskoczył Pidge i wpadła na Lance'a. Jego dłoń wyślizgnęła się z uścisku Keitha. Kosmo odskoczył na bok i zawarczał, myśląc, że zbliża się zagrożenie.

– Lance! – krzyknęła Pidge i kopnęła go w kolano. – Jak mogłeś! Martwiliśmy się!

– Ała! – Lance złapał się na kolano z wykrzywionymi ustami. – I dlatego należy mnie kopać?!

Pidge zrobiła minę, która u każdej innej osoby zwiastowałaby nadejście łez, ale u niej zapowiadała wybuch gniewu.

– Wy durnie! Całą noc się martwiliśmy gdzie jesteście. Shiro niemal zszedł na zawał, już mieliśmy po kogoś dzwonić! Trzeba było wziąć ze sobą telefony!

Jej histeria wydawała się Keithowi przesadzona, ale z Pidge zawsze należało się liczyć.

– Po kogo? – zapytał.

Przeniosła swoje rozzłoszczone spojrzenie z Lance'a na Keitha.

– Po kogokolwiek, Veronicę, twoją matkę, Atlasa i pieprzony Garnizon! – Wyglądała jakby miała się zaraz rozpłakać.

naprzód || klanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz