Rozdział 2

1K 113 60
                                    

Na szczęście Smith, jak na razie nie zadawał pytań i wyglądało na to, że nic nie powiedział Hanji. Mój dzień w pracy był zwyczajny, jak zwykle sprzątałem syf po Erwinie, bo on zawsze na mnie zwalał całą brudną robotę. Nie działo się nic nadzwyczajnego, ale ja czułem się szczególnie. Cały dzień wyczekiwałem pójścia do kawiarni ,,u Arlerta" na zwykłą czarną kawę.

Plan był taki, jak zwykle - złożyć zamówienie, usiąść przy stoliku, a potem się zobaczy. Dosłownie zobaczy.

Nie zrezygnowałem, ani z jesiennej odzieży, ani z garnituru, ani z pantofli, mimo że miałem pewność, że ten słodki bachor mnie rozpozna.

Stanąłem po raz kolejny przed kawiarnią ,,u Arlerta". Śniegu dalej było po kostki, cholernie piździło, ale nic nie było w stanie zniechęcić mnie do działania. Nie kiedy znów mogłem poczuć się lekko i przyjemnie, dzięki jednemu spojrzeniu.

Wszedłem o środka, słysząc przy tym dzwonek. Jego dźwięk zapisał się w mojej głowie, jako coś pozytywnego, wywoływało to słodkie uczucie dobrego wspomnienia, które czułem w brzuchu.

Znów nie było ludzi. Moje spojrzenie już automatycznie powędrowało w stronę jego stolika. Nie zawiodłem się, był tam i również na mnie patrzył. Nie mogłem oderwać od niego wzroku, chciałem go nim pochłaniać, czerpać najwięcej jego widoku ile się tylko dało. Dzisiaj już nie byłem tym samym człowiekiem, co wczoraj. Dziś bardziej otwartym, wczoraj bardziej zamkniętym. Zdawałem sobie sprawę, że należało popchnąć naszą relację do przodu, jeżeli chciałem mieć go więcej, na co dzień i tylko dla siebie. Nie miałem pojęcia, jak to zrobić. Mimo pewności siebie, czułem strach. Jeden zły ruch i mogłem wszystko zaprzepaścić. Ufałem sobie i chciałem zaufać temu bachorowi, że kiedy pokażę mu część siebie, on nie zniknie.

Podszedłem do kasy i nacisnąłem mały, srebrny dzwonek, leżący obok, aby dać znak sprzedawcy, że ma klienta. Jak się okazało ten miły blondyn był na zapleczu i wyszedł od razu po moim sygnale.

- Dzień dobry! Co podać? - zapytał z uśmiechem, jak miał w zwyczaju i poprawił swój fartuszek.

- Dobry. Kawę i ten tort bezowy, co wczoraj.

- Oczywiście!

Niby było zwyczajnie. Zapłaciłem i ruszyłem w stronę swojego stolika. Mogłem tak go nazwać, bo był moim stałym miejscem. Zdjąłem swój płaszcz, ale tym razem nie wyjmowałem laptopa. Nie miałem roboty do domu, o dziwo Smith mnie nią nie zawalił. Może ze względu na ,,moje plany" z kimś innym, niż on i Hanji. Z pewnością, mimo wszystko zawsze się o mnie troszczył, a ja to doskonałe widziałem i mimo okropnego gadania z mojej strony, doceniałem.

Mój wzrok znów zawiesił się na brązowowłosym, ale na krótko. Wokół zrobiło się głośno, a źródło dźwięku przyciągnęło moją uwagę. Nim się obejrzałem, stoliki zaczęły zajmować dzieci, te dzielące mnie i mojego bachora także. Zasłaniały mi go. Kurewsko mi go zasłaniały. Cóż, powinienem być gotowy na ten moment, przecież to było logiczne, że nikt ze względu na nas nie będzie jadł na stojąco.

Musiałem coś wymyślić, szybko. Mój wzrok zaczął błądzić po całej kawiarni, jakby szukając jakiegokolwiek rozwiązania tej sytuacji i ponownego umożliwienia beztroskiego patrzenia w te szmaragdowe oczy. Miałem kurewskiego pecha, że akurat dziś wycieczka szkolna musiała znaleźć się w tym miejscu. Akurat dziś, kiedy potrzebowałem spokoju przy obmyślaniu planu kolejnego kroku.

Bałem się, że to odsunie nas od siebie, bo czułem się z nim bliżej. Moje myślenie było abstrakcyjne i niezrozumiałe, zupełnie jak moje uczucia, ale prawdziwe.

Do mojej głowy nie przychodził żaden pomysł. Mogłem znów zamówić mu ciasto, ale to nie popchnęłoby tego co było między nami w przód, a stałoby w miejscu. Chciałem dostrzec go pośród tłumu, jednak na próżno. Jebana wycieczka szkolna na dobre zasłaniała dzieciaka, którym tak bardzo się interesowałem.

Nieznajomy || RirenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz