Prolog

2.1K 125 190
                                    

,,Dziwny dzień"

Nie wierzyłem, że mogę zacząć wszystko od nowa.

Byłem samotny, trochę straszny i po trzydziestce. Nie minęło mi pół życia, a czułem się, jak ptak zamknięty w klatce w dodatku ze złamanym skrzydłem. Ograniczałem sam siebie, doskonale o tym wiedziałem, jednak nie potrafiłem przestać tego robić. W zasadzie działo się samo, nie mogłem temu zapobiec. Byłem tak naprawdę bezradny w tej sprawie. Nikt o tym nie wiedział, dlatego nikt nie był w stanie mi pomóc. Mogła to zrobić tylko osoba, która czuła to samo, co ja, ale jakim cudem miałaby się dowiedzieć, skoro sam nie wiedziałem co czuję?

Była zima, śnieg po kostki, a ja w czarnych pantoflach, jesiennym płaszczu i garniturze urządziłem sobie spacerek główną ulicą. Śnieg sypał cholernie, do tego pieprzony wiatr dawał po oczach i wdzierał się pod moje cienkie ubranie. Miałem ciarki od zimna, ściągnąłem ramiona, a mój wzrok zawiesił się na niedalekiej kawiarni. To nie tak, że nie było stać mnie na ciepłą kurtkę i grube buty, po prostu nie potrzebowałem tych rzeczy i nie przewidziałem, że w godzinach mojej pracy, w jeden dzień aż tak zasypie ulice miasta Rose.

Cudem wyjąłem telefon z kieszeni, bo już dawno przestałem czuć palce. Spojrzałem na zegarek i cholernie nie dowierzałem, że w przeciągu ośmiu godzin pogoda mogła się tak diametralnie zmienić. Był dwunasty stycznia i spadł pierwszy śnieg tej zimy. Późno, ale z jakim rozmachem.

Zakląłem pod nosem, bo było mi kurewsko zimno. W zasadzie chyba nigdy nie czułem zimna, aż tak zimno.

Znów spojrzałem na tę kawiarnię przed sobą i mimo że cholernie pragnąłem być w domu, napić się czarnej herbaty i położyć do łóżka, postanowiłem wejść do środka i poczekać, aż ta wichura ustanie.

Czując, jak moje palce szczypią od zimna, przyspieszyłem kroku i nim się obejrzałem już otwierałem drzwi, a głośny dzwonek przywitał mnie w ciepłym środku ,,U Arlerta", bo tak nazywało się to miejsce.

Nie było tu zbyt wielu osób, z pewnością przez tę zamieć. Tylko idiota wyszedłby w taką pogodę na spacer. Cóż, może nim byłem, ale tego dnia cholernie potrzebowałem się dotlenić, a myśl o taksówce sprawiała, że chciało mi się rzygać.

Kawiarnia była niewielka. Na środku stały lady z ciastami, ciastkami i ciasteczkami, a obok kasa. Stoliki ustawione były tylko przy ścianie po stronie okien. Wyglądały obiecująco, w zasadzie pierwszy raz spotkałem się z fotelami i kanapami zamiast krzeseł w tak niewielkim miejscu. Nie było kolejki, a o suchym pysku nie miałem zamiaru tu siedzieć. Podszedłem do kasy, gdzie ciepłym uśmiechem przywitał mnie niski blondyn o niebieskich oczach.

- Dzień dobry! Co panu podać? - zapytał radośnie, nie za głośno, nie za cicho, ważne, że nie zirytował mnie bardziej. Same plusy przebywania w tej kawiarni. Jeszcze tylko oby kawa nie okazała się tanimi szczynami.

- Dobry... Kawę. Zwykłą, mocną kawę. - odpowiedziałem spokojnie, rozpinając swój płaszcz.

- Wygląda pan na zmarźniętego. Proponuję panu gorącą czekoladę z rumem. Jest w tej samej cenie i rozgrzewa naprawdę dobrze.

- Skoro proponujesz mi czekoladę, po co pytałeś co mi podać? - zmarszczyłem brwi.

- Cóż... Zdaje się, że nie zna pan menu.

- W porządku. - mruknąłem. - Przynieś mi do stolika to co uważasz, że mnie zadowoli. Zapłacę, kiedy będę wychodzić. - powiedziałem spokojnie i ruszyłem w stronę stolików, chcąc zająć wygodne miejsce.

- Oczywiście, jak pan sobie życzy, ale mam pytanie. - nie zdołałem zrobić trzech kroków, a jego głos już mnie zatrzymał. - Czy jest pan klientem naszej kawiarni po raz pierwszy?

Nieznajomy || RirenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz