Pola

735 79 13
                                        

– To wszystko? - pyta Teodor, mój przyszły mąż. Spogląda na mnie znad mojego myślennika.

– To wszystko - potwierdzam, dzielnie unosząc ciężar jego wzroku.

– Dlaczego skończyłaś w tym miejscu?

– Następnego dnia pojawiłeś się ty.

– I nie chciałaś przelać żadnych emocji w zwiazku z tym? – Kartkował puste strony aż do tylnej okładki.

– Było ich zbyt wiele, Teo. Na valium ciężko się pisze. – Kalyani Thaker zacierała ręce, bo według niej właśnie wtedy mogłam zacząć prawdziwą walkę z demonami. Demonami, które przyniósł Teo. Podchodzę bliżej i głaszcze go po policzku oszronionym srebrnym dwudniowym zarostem. Sól i pieprz, zabawne, że zaczął siwieć od brody. Podoba mi się taki. – Jesteś zazdrosny?

– O Petera? Nie! Skądże!

Czuję sarkazm! Nie tylko to, chłód również. Jakby ziemia rozdarła się pomiędzy nami.

Tłumaczenie, że ja i Peter jesteśmy przyjaciółmi nie dociera do Teodora odkąd wrócił do naszego życia. Nie mogłam spełnić jego żądań, nie mogłam zmienić pracy, wiedząc, że i tak długo nie popracuję.

Teo naciska, według niego, najlepiej, gdybym ograniczyła kontakt z Plastrem do minimum. I co to za tonacja?! Nie spodziewałam się ataku, nie od Teodora! O nie!

– Jestem dla Petera takim samym plastrem, jak on dla mnie – tłumaczę się jak oskarżona, a przecież to nie jest rozprawa sądowa. – Po prostu odnaleźliśmy się we własnym cierpieniu, we wspólnym kulcie dzisiaj. Nie było w tym nic niewłaściwego, czy zdrożnego.

Opowiadam Teodorowi, jak wielką pomocą był dla mnie Peter w tamtym czasie, ale Teodor jest głuchy na moje słowa. Jego wzrok spoczywa niżej niż moje oczy, nawet niżej niż pierś. Zamyślił się.

– Kiedy było twoje szkolenie w Cardiff?

– Dawno. Nie pamiętam dokładnie. – Ale pamiętam dokładnie jak mnie witał w noc po powrocie. Pierwszy raz mi się zdarzył postosunkowy niedowład nóg! A myślałam, że to mit! Mam nadzieję, że sobie również przypomni ten nocny maraton. Po jego minie widzę, że nie.

– On też tam był? – pyta prawnik, nie Teodor. Nienawidzę jego sądowej postawy i tonu, którego używa przepytując świadków. Zdaję sobie sprawę do czego zmierza. – Przypomnij mi proszę, który to tydzień?

Sięga dłonią do mojego brzucha, lecz odpycham ją. Przez chwilę patrzę z wyrazem niedowierzania, po czym odwracam się na pięcie i idę do sypialni pakować walizkę. Bynajmniej nie swoją!

Przecież on ma wątpliwości co do ojcostwa! Przez co? Przez znaleziony przypadkiem chaotyczny spis myśli?

– To było pisanie terapeutyczne! - krzyczę tak, żeby mnie usłyszał.

Zrzucam z półek jego rzeczy, koszule i garnitury wyrywam szafie, łamiąc przy tym wieszaki. Wszystko wrzucam niechlujnie do walizki. Co wpada, to wpada. Mimo, że połowa rzeczy do walizki nie trafiła, i tak mam problem z jej zamknięciem. Brakuje mi piętnaście centymetrów, żeby zeszły się ząbki suwaka. Sapię, ugniatam, aż w końcu, w obawie że poronię z tego wysiłku, biorę z szafki pod zlewem taśmę izolacyjną, która służyła Teodorowi za jedyne narzędzie do naprawiania wszystkiego, i sklejam nią walizkę. Hałasuję od momentu przekroczenia progu sypialni, ale zainteresowany pojawia się dopiero teraz, w chwili gdy siedzę na podłodze i próbuję zerwać taśmę zębami. Na jego widok, z premedytacją, oklejam walizkę taśmą, aż się po prostu kończy na rolce. W zasadzie to walizki już nie widać, za to w niektórych miejscach zwisają rękawy, nogawki, czy palce skarpetek.

Rany Julek! #2 Pola vs TeoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz