XIV - Ikebana

509 64 183
                                    

„Twoje słowa nie wpłyną na moje decyzje

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

„Twoje słowa nie wpłyną na moje decyzje. Nie będę ich słuchać, nie będę ich tropić.

Nie poddam się twojemu szeptowi.

Zamknę oczy.

Teraz zamknę oczy, a ty znikniesz.

Rozpłyniesz się we mgle. Rozpadniesz się w pył.

Nigdy więcej nie będę żyć decyzjami, które za mnie podejmujesz."

Sen był koszmarem, jednak nie zupełnie obcym. To był ten rodzaj śnienia, w którym wracają dawne, zagrzebane wspomnienia. Obraz maluje się czernią i czerwienią, a każde pociągnięcie pędzlem ujawnia słowa i gesty. Czuł, jak spada w dół, głębiej niż kiedykolwiek. Czuł, jakby ktoś mu drogi zepchnął go z wysokiego podestu, którym wspólnie mieli dotrzeć do Niebios. Wypchnął go w duszący i nieprzenikniony mrok. Zdrada? Czy tak smakuje zdrada? Przełknął powoli narastającą gulę, ale ta natychmiast powróciła. Cięższa, blokująca gardło. Czy tak wygląda posiadanie emocjonalnego rdzenia?

Uniósł się z trudem. Pokój wydawał się świecić jasnym światłem, ale kremowe zasłony były zaciągnięte. Migrena. Wygrzebał z szuflady nocnej szafki opakowanie leków przeciwbólowych i wziął trzy tabletki. Zsunął nogi z łóżka, policzył do pięciu i wstał. Wszystko wirowało. Przestrzeń dookoła niego zdawała się być próżnią bez tlenu, a usta zbyt suche, by połknąć lekarstwo. Zacisnął na krótko powieki, dodając sobie otuchy, otworzył i skierował się do małej, ciasnej łazienki. Odkręci wodę i bezceremonialnie włożył spoconą głowę pod zimny strumień. Przez moment odczuł niesamowitą ulgę, gdy chłodne krople potoczyły się w dół po jego karku. Łapał je w dłoń, ułożoną w łódkę, a kiedy napełniła się wodą po brzegi, przytknął ją do spierzchniętych warg i zwilżył język. Pastylki przesuwały się ostro w dół przełyku, aż poczuł jak trafiają na samo dno żołądka. Zakręcił kran, oparł ręce o brzeg umywalki i spojrzał w lustro. Nie wyglądał inaczej, nie przeszedł cudownej metamorfozy. Był tym samym beznadziejnym stworzeniem, którym był wczoraj. Jego układ pokarmowy zaprotestował i w tej samej chwili gwałtownie wyrzucił całą zawartość żołądka. Niestrawione leki oraz kawałki owocowej sałatki, którą jadł wczoraj, wylądowały w odpływie. Oddychał szybko, łapał powietrze jak jagnię, które właśnie przyszło na świat. Nieporadnie, z trudem. Zupełnie tak, jak gdyby zapomniał sposób, w który się oddycha. To nie było odrodzenie, to był zwykły sen, wspomnienie. To był jedynie ból głowy, zmęczonej upałem.

— Cuda nie istnieją. Cud trzeba stworzyć samemu — zaśmiał się gardłowo.

Znał Hannibala Lectera, genialnego psychiatrę ze starych rekomendacji, książek i akt, sądził więc, że ten człowiek potrafi go przejrzeć, uwyraźnić krawędzie jego osobowości. Aidan przeszedł pozytywnie każdy test psychologiczny, ale wcale nie był taki, jak inni. Potrafił skopiować wygląd poszczególnych emocji, nauczyć się na pamięć każdej reakcji. Za pojedynczą, źle odczytaną próbę, karcił się cieleśnie. Nie mógł zabłysnąć jako profiler, ale troił się i dwoił, żeby nim zostać. Obudzony w środku nocy, mógł wyrecytować jakie procesy chemiczne i fizyczne zachodzą w ciele człowieka, ale ciężko mu było nazwać rodzaj opisywanej emocji. Daleko nie zaszedł, oblał najważniejszy egzamin. Nigdy nie złożył papierów do akademii FBI, chociaż Starling naciskała. Spakował się i uciekł, zostawiając cud nieurzeczywistnionym. Gdyby nie spora przecena wycieczki na Kubę, na pewno nie wybrałby tego miejsca.

Not afraid Anymore [Hannibal x Will] [hannigram]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz