XV. Zabił człowieka. Tak po prostu

433 78 51
                                    

4 sierpnia, tuż przy Pałacu Prezydenckim

     Była łączniczką — połączyła jego serce ze swoim.

     Leon Czeremcha poczuł, jak całe jego ciało staje się odrętwiałe i spięte. Coraz trudniej mu się oddychało, a w klatce piersiowej czuł dziwny ciężar; jakby ktoś zaczepił mu coś na płucach. Widok martwej Karoliny wstrząsnął nim o wiele bardziej niż Mała czy Aniołek. Bo Karolina była niepokonana. Przez cały okres okupacji nie dała się złapać. Przemycała informacje z Szucha i Pawiaka bez żadnego problemu. Bez mrugnięcia okiem potrafiła strzelić do Niemca, jak gdyby czwarty punkt prawa nie istniał. Była oszczędna w słowach i ofiarna w czasie, jaki dała zarówno Szarym Szeregom, jak i Armii Krajowej. Na jej słowie polegało się jak na Zawiszy. Czasem przeklinając, czasem paląc elektryczne papierosy służyła Polsce, Bogu i ludziom. Karolina...

     — Poznajcie druhnę Karo. — Malwa, dawna hufcowa ze Śródmieścia wskazała na czarnowłosą dziewczynę o surowych rysach twarzy. "Druhna" bębniła palcami w biodro, opierając na nim dłoń i przeszywała surowym spojrzeniem zebranych harcerzy i harcerki. — Jest z wydziału łączności Szarych Szeregów. Nauczy was kodowania wiadomości i przesyłania ich przez "Piwnicę". Skupcie się i słuchajcie.

    Słuchał jej; cierpkich słów, cichych przekleństw i głosu pełnego surowości. Spijał z jej ust każdy wyraz, który osiadał na nich jak kropla i upijał się nimi. Była jego uzależnieniem, chociaż harcerz jest wolny od nałogów. Cóż, Śmierć jak widać przestrzegała prawa harcerskiego bardziej niż oni. Uwolniła go od nałogu.

     Jego oddział pobiegł dalej, a on patrzył na dziewczynę z czerwoną szminką na ustach. Przestrzelona klatka piersiowa broczyła krwią na chodnik, a posoka wlewała się w zagłębienia pomiędzy płytkami. Nie stawaj na liniach, mówiło się w dzieciństwie. Teraz już wiedział dlaczego. Linie były grobami. Nie staje się na grobach.

     Pochylił się i zamknął jej powieki, po czym zacisnął mocno usta, wyciągając VIS-a z kieszeni jej spodni. Obrócił go w dłoniach i pierwszy raz od śmierci Aniołka przyszło mu do głowy, że rozumiał go. Przytrzymał palce przy lufie, po czym pokręcił głową ze łzami w oczach.

     — Przepraszam... — szepnął, zerkając ku dziewczynie. — Przepraszam, Karo... — Chciał coś jeszcze powiedzieć, gdy usłyszał dźwięk przeładowywania broni. Przez zawahania podniósł rękę i strzelił do Źródła tej "melodii"; młody Niemiec upadł na bruk. Czeremcha zatrząsł się, przyciskając dłoń do klatki piersiowej. Zabił człowieka. Bez zawahania zabił człowieka. Oddychając szybko, schylił się po ciało Zawadzkiej, po czym uniósł ją niczym siedemdziesiąt parę lat temu dorosły powstaniec podniósł Wojtka Zalewskiego "Orła Białego".

    Przytrzymał głowę dziewczyny, po czym ucałował ją w te czerwone usta, zostawiając na nich kilka kropel łez. Odgarnął włosy z jej bladej twarzy i przeklął w duszy, a potem na głos. Gdyby nie było wojny, jego drużynowy zganiłby go za to i najpewniej kazał robić pompki. Wstydziłby się i hamował przy następnej okazji. Ale teraz? Jego drużynowy nie żył, a zamiast robienia pompek kazano mu zabijać.

     Sierpniowy wiatr przeszył go aż do szpiku kości, a Lew zawył z rozpaczy. Ryknął. Upadł na kolana, przytulając do siebie ciało łączniczki, a ludzie wokół niego zatrzymali się na chwilę, zupełnie tak, jakby nigdy nie widzieli śmierci. Ewenement.

***

5 sierpnia, Księgarnia Naukowa Bolesława Prusa

     Byli głodni. Tak po ludzku głodni. Na początku powstania mieli jeszcze jakieś zapasy z Powiśla i kawa z Costy w BUW-ie "dawała im kopa", jednak teraz ich organizmy słabły. Byli tylko nastolatkami, którzy nie przygotowali się na takie okoliczności. Potrzebowali snu i odpoczynku, na które Wojna nie przewidziała czasu w swoim planie na kolejne dni. Nie dziwne więc, że w pewnym momencie nie dali rady; Zuzia osunęła się na ziemię, opierając głowę o zimną ścianę i oblizała spierzchnięte, suche wargi. Krzysiek ukucnął przy niej, próbując jakoś zachęcić dziewczynę, by szła dalej, jednak nie była w stanie tego zrobić fizycznie. Stacjonujący w księgarni oddział "Tulipana" podzielił się z nimi cennymi butelkami wody, jednak nie mieli do zaoferowania niczego do jedzenia.

    Pokolenie wychowane na fastfoodach. Wiecznie nienasyceni. Czuli się jak zwierzęta, które wypuszczono na żer, lecz w przeciwieństwie do nich byli bezradni. I głodni. Bezradny Krzysztof nie miał pojęcia, co zrobić. Z jednej strony nie mógł patrzeć, jak Zuzia słabnie, a z drugiej odzywał się jego zdrowy rozsądek i świadomość tego, że Krakowskie Przedmieście to miejsce pełne pubów, ale nie konkretnego jedzenia.

    Pochylił się w kierunku dziewczyny, która przymykała zmęczone oczy i odetchnął głęboko.

    — Dzwoneczek... — szepnął, kładąc dłoń na jej policzku. — Zuzia... Popatrz na mnie. — Zerknęła ku niemu jasnymi oczyma, lecz zaraz jej głowa opadła bezwiednie na bok. — Wiem, że nie jest najlepiej... — Przygryzł wargi. — Ale znajdę coś, dobrze? Kochanie... — zagaił cicho, gładząc ją kciukiem po policzku. — Oj, druhno, ja wiem, że "harcerz jest zawsze głodny", ale naprawdę... — Próbował obrócić tę sytuację w żart, jednak dziewczyna naprawdę była wykończona i psychicznie, i fizycznie. — Zuzanko...

    — F-fiołek, nie mam siły... — wyznała, a w jej głowie zawirowało. — Musisz iść dalej... — dodała, przytrzymując jego dłoń.

     — Zwariowałaś? — Ścisnął jej ręce. — Zuzka, nie po to brałem z tobą ten ślub, żeby cię teraz zostawiać. — Uśmiechnął się.

     — Ale twoja ręka... — Przesunęła dłońmi po jego ramieniu, a on poczuł ciarki na plecach. — Krzysiu, proszę... Obiecaj mi... — Rozpogodziła się, gładząc kciukiem jego skórę. Wciąż nie mogła uwierzyć, że w tym piekle Bóg zesłał jej anioła o fiołkowym nazwisku. — Że nawet jeśli to wszystko się skończy, to... — Zacisnęła usta w wąską linię, nie mogąc wydusić z siebie słowa.

    — Och, głupku, jak mogłaś choćby o tym pomyśleć? — Zdziwił się, a jego serce drgnęło na widok jej załzawionych oczu. — Naprawdę myślisz, że mógłbym przestać cię kochać? Zuzka, głuptasie... — Przytulił ją mocno do siebie. To było takie dziwne; delikatny dotyk i bliskość drugiego człowieka w obliczu powstania, gdzie ludzie umierali na każdym rogu i świat płonął od nienawiści. Tak dziwnie było kochać.

     Po chwili podniósł się i przytrzymał jej dłoń, uśmiechając się delikatnie. Czekaj na mnie, szepnął, po czym wyszedł w kierunku ulicy, ściskając w dłoniach broń. Zuzia popatrzyła za nim, a obraz przed jej oczyma rozmazywał się powoli. Gdy chłopak w zielonej bluzie zniknął z jej pola widzenia, odchyliła głowę, wypuszczając powoli powietrze. Do jej pamięci wróciła scena z klasztoru na Powiślu. Deszcz ciał. Wzdrygnęła się, zaciskając dłonie w pięści, jakby chciała uderzyć ten ból. Bandaż na jej palcu poruszył się nieco.

     — Dzwoneczek? — Usłyszała nad sobą kogoś z "Tulipana" stał nad nią z bronią w dłoniach. — Musimy iść w kierunku Saskiego — rzucił głos, a dziewczyna wzdrygnęła się nieco.

     Musimy iść.

Status: WojnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz