XIII. "Będę służył pokojowi na świecie"

442 92 44
                                    

4 sierpnia, Krakowskie Przedmieście

     Zuzia przysunęła się bliżej drzwi do auli i zajrzała do środka. Pusto. Doktor Erik i pielęgniarki wyszli na papierosa, a na łóżkach zwijali się ranni powstańcy, wybudzając się powoli z narkozy czy czekając na swoją kolej, by "iść pod nóż". Szatynka przełknęła ślinę, wodząc oczyma po twarzach pacjentów. Okulary, nie ten. Zbyt jasne włosy... Kobieta... Jakieś dziecko... Ten za młody... O! Jej ciało drgnęło od dreszczy, gdy dostrzegła Krzyśka pośród powstańców. Schowała telefon do kieszeni i podeszła do chłopaka najciszej jak mogła, starając się nie dotknąć przypadkiem żadnego z rannych warszawiaków.

     Gdy znalazła się przy nim, jej serce zabiło mocniej. Rana nie wyglądała już tak poważnie, a chłopak spał ze zdrową ręką pod głową, jakby chciał ją ochronić. Dziewczyna ukucnęła przy nim, delikatnie dotykając dłonią materaca tuż przy jego palcach. Tak bardzo pragnęła go pocałować, wtulić się w jego ramiona, skoro był już cały jej. Ale na Wojnie nikt nie jest czyjś. Wszyscy należą tylko do Niej. No, może czasem dzieli się swoimi kochankami ze Śmiercią.

     Dzwoneczek uśmiechnęła się łagodnie, widząc spokojną twarz chłopaka i czując na skórze jego miarowy oddech. Wyjęła z kieszeni liścik od Amnezji, po czym wcisnęła go w dłonie Fiołkowskiego. Obudź się, szepnęła do niego w myślach. Nie mogę cię tu zostawić. Harcerze się nie zostawiają. Nikogo nie zostawiają... Przesunęła palcami po jego skórze, na co chłopak poruszył się nieznacznie. Rozejrzała się szybko, zlękniona tym, że ktoś z personelu medycznego mógłby ją tu znaleźć, po czym znów zwróciła oczy ku czarnowłosemu.

    Był taki piękny. Tak po ludzku piękny, choć czy piękno to odpowiednie słowo do opisu ludzi, którzy żyją podczas wojny? Może tak. Mogą przecież pięknie umierać, nawet jeśli tak samo nie żyli. Bo tak jak życie jest sztuką, tak samo i śmierć.

     — Krzysiu... — szepnęła w jego wargi, a ciepłe powietrze osiadło na jego ustach jak pocałunek. — Fiołek... — Spróbowała nieco głośniej, lecz wtedy ktoś na łóżku obok kaszlnął i przekręcił się na bok. Stukanie za drzwiami. Szybki krok. — Krzysiek, błagam cię... — Poruszyła wiotkim ciałem chłopaka, gdy dźwięki za ścianą się nasiliły. Strzał. Krzyk. Obcasy niemieckich butów na posadzce. Przerażona Zuzanna ściągnęła chłopaka z łóżka na podłogę, nie zważając na jego chore ramię.

     — Töte sie alle! — Boże, zbyt dobrze już znała to zdanie. Choć nie była osobą silną fizycznie, pchnęła Fiołkowskiego pod łóżko, po czym sama się tam wręcz wturlała, przyciskając torbę do piersi. — Jetzt! — Wrzask przedarł się przez stukot, strzały i obcasy.

     Bo na początku był krzyk. A po nim już tylko cisza.

     Salwy z karabinów przedarły się przez salę jak rój rozwścieczonych pszczół. Kasały serca i głowy, ramiona i nogi, przebijając stalowe żądła przez ciała rannych powstańców. Krzysiek, który oprzytomniał przez ten huk, otworzył szeroko oczy, po czym wziął szybki, płytki wdech, uderzając głową w łóżko. Zuzia skuliła się przy nim, zatykając dłońmi uszy, a on, oniemiały i jeszcze nie do końca świadomy tego, co się dzieje, przykrył rękami jej drżące palce. Cisza.

     Pociski latały nad ich głowami i pikowały do dołu jak zestrzelone samoloty. Skuleni pod szpitalnym łóżkiem w sali wykładowej, słuchali kanonady strzałów i świstu kul, na które wszyscy tu mieli alergię. Fiołkowski, niewiele myśląc, sięgnął po coś do kieszeni i po chwili wyjął malutki granat RGO-88.

     — Fiołek, nie, proszę... — Spojrzała na niego przerażona, jednak on wysunął się spod łóżka i wychylił głowę w kierunku strzelających. Nim go dojrzeli, granat obronny poleciał w ich kierunku, rażąc odłamkami. Krzyk.

Status: WojnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz