6.2. Niespodzianki i podziękowania

193 15 50
                                    


Lily, sapiąc i dysząc, niemal przeleciała przez wejście do pokoju wspólnego i oparła się o kanapę próbując złapać oddech.

-Chyba mam zawał, Margot. Jestem pewna, że mam zawał, na Marlina, nie mogę mieć zawału, pani Pomfrey mnie nawet nie lubi, jak usłyszy, że mam...

-Nie masz zawału, Evans, tylko chorą obsesję na punkcie zajęć. Nie wiem, co jest gorsze.

Dorcas oparła się o ścianę i zgarnęła z twarzy kosmyki włosów. Na jej policzkach były malownicze wypieki przez bieg, a jej szata zjeżdżała z pleców.

-Och wypchaj się, Meadowses, skopanie twojej dupy to piąty punkt na mojej dzisiejszej liście. Poza tym to są Zaklęcia na miłość Boską, musimy mieć podręczniki!

Dorcas uniosła niedowierzająco brwi.

-Musimy mieć podręczniki, czy raczej musisz wepchnąć swój ciekawski nosek do dormitorium i otoczyć June matczyną opieką typu ''mleko z miodem, ciepła zupa i kocyk''?

Lily zaperzyła się i zmrużyła groźnie oczy.

-Mówisz o tym, jakby to było coś złego.

-Bo jest, Lily!

-Nie, nie jest! Poza tym to chyba oczywiste, że chodzi mi o Zaklęcia!

Margot westchnęła głośno i ponuro ruszyła ku dormitorium.

-Jesteście jak ludzkie wersje bólu głowy...

Lily wspaniałomyślnie postanowiła zignorować ten komentarz i pewnym krokiem ruszyła za przyjaciółką. W jej brzuchu narodziło się nieśmiałe uczucie tryumfu, które jednak szybko zdeformowało się w ciasny supeł niepokoju. Dorcas, nie tak wspaniałomyślna jak Lily, burknęła pod nosem kilka niewyraźnych słów i pokazała przyjaciółce środkowy palec.

Klatka schodowa tuż przy dormitorium dziewczyn nie wyglądała równie bajkowo jak rano. Ciepłe promienie słońca zastąpiło liche światło, a skrawek nieba widoczny przez małe okienko zapowiadał co najmniej deszcz. Lily stanęła przed starymi drzwiami, wzięła lekki oddech i przywołując tak neutralną minę na jaką ją było stać drżącymi dłońmi pchnęła klamkę.

Spodziewała się wszystkiego. Spodziewała się płaczu, histerii, krzyku i rzucania ciężkimi przedmiotami. Spodziewała się nawet pobitych okien, eliksirów uspokajających i morza łez. Nie spodziewała się jednak pustego łóżka, lekko zmiętej pościeli i nieco wilgotnej poduszki.

-Nie ma jej.

Lily usłyszała swój głos jakby z daleka. Spodziewała się, że niepokój zniknie, że gdy otworzy drzwi doskonale będzie wiedziała co robić i co powiedzieć, jak się zachować. Podczas ich sprintu z Wielkiej Sali do dormitorium w jej głowie przewijały się dziesiątki możliwych scenariuszy, lecz żaden z nich nie obejmował nieobecności June. Gdzieś między schowkiem na miotły a małym gabinetem Filcha Lily brała nawet pod uwagę, że Alice ją zamorduje gołymi rękami i zdążyła ułożyć początek testamentu, lecz nie brała pod uwagę najprostszej opcji.

Brak June.

-Tak, detektywie Evans, nie ma jej. Co za wielka szkoda że twój kompleks Mesjasza nie mógł zdobyć nad tobą władzy. Czy teraz możesz wziąć swoją torbę czy mam może wepchnąć ci ją w...

-Ugryź mnie, Meadowes - burknęła Lily i wyszarpnęła swoją torbę z rąk przyjaciółki. Nim odwróciła się i wyszła obrzuciła pokój ostatnim spojrzeniem, jakby June miała wyczołgać się z spod łóżka cała w łzach i drgawkach. Z drugiej strony to była lekko przerażająca scena i przypominała pewien krwawy horror który Petunia zmusiła ją do obejrzenia, więc Lily zadowoliła się jedynie cichym westchnięciem i dała się wypchnąć Margot z ich pokoju.

Kawa i Herbata || Jily/ WolfstarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz