− Cześć brat, co słychać?
− Normalnie – odpowiadam – a co u ciebie?
− Też dobrze, ale wiesz, że ja lubię od razu przechodzić do rzeczy – tak wiem myślę sobie i słucham dalej – masz ochotę na kolację u mnie, będzie Janek – to jej mąż - pośmiejemy się, co ty na to?
− Nie mam planów na wieczór, więc czemu nie? - zgadzam się od razu – na którą mam być?
− Na dziewiętnastą, cześć. - nie zdążyłem nawet pomyśleć cześć, a tu już sygnał się urwał. Cała moja sistra, krótko i na temat bez zbędnych ceregieli.
Mam jeszcze godzinę do kolacji, to zrobię sobie spacer, mieszkanie mojej siostry jest około 40 minut marszu stąd, więc będzie ok. Wołam kelnerkę i proszę o rachunek, była miła obsługa i ta szarlotka na prawdę dobra, płacę więc gotówką i daje skromny napiwek, choć nie jestem taki rozrzutny, nie każdemu daję napiwki, ale tu było ok więc mi nie szkoda. Ubieram się i wychodzę znowu na ten chłodny listopadowy już wieczór, jest chłodno, ale nie ciemno, świeci się tyle świateł jakby było południe, choć to nie to samo co światło słoneczne.
Kolejny spacer tego dnia, ale co bym dał, aby to nie była Warszawa, tylko wioska na mazurach, i to malutka wioska, z polami, jeziorami i lasem nieopodal. Spoglądam w niebo i widzę oczami wyobraźni, lekki fale na jeziorze, dalej zielone wodorosty i zielone krzewy rosnące w wodzie, dalej na brzegu dwie białe brzozy i dalej malutka plaża z piaskiem jak nad morzem. Na środku jeziora wyspa a na drugim brzegu ciemny las. Ja idę tam w śród gwiazd z jedyną lampą jaką jest księżyc w pełni. Co ja bym dał, aby to była rzeczywistość, ale już wracam w labirynt miasta.
Znowu to samo sznur samochodów, autobusów, tramwajów i ludzi. Ale pomyślałem, aby tym razem pójść przez park dla odmiany. Nadrobię dziesięć minut, ale to nic, chociaż tyle szczęścia. W parku jest mniej latarni niż na ulicy i to też ma swój urok. Po prawej stronie jest plac zabaw dla dzieci, teraz wyludniony, ale to przecież listopadowy wieczór. Dalej modne ostatnio siłownia na powietrzu, z rowerkiem, przyrządem do wyciskania i maszyną na pracę nóg, i co chyba nie dziwi z jednym amatorem tego miejsca. Pan po bieganiu zrobił sobie przerwę na ćwiczenia. Ma na sobie bluzę i dresowe spodnie, tenisówki markowe i oczywiście to co normalne, czyli słuchawki na uszach, bezprzewodowe.
Idę dalej a tam stół do ping ponga oraz stoliki do grania w szachy, sam lubię grać w szachy, ale mało mam do tego okazji, czego bardzo żałuję, bo jako dziecko wygrałem nawet konkurs szkolny. Dawne to dzieje, ale lubię wspominać, lubię też marzyć i wymyślać różne scenariusze jaka będzie przyszłość. Rzadko się to sprawdza, ale ja to po prostu lubię, taka moja modna wizualizacja.
Sam park jest mały, kilka drzew i w środku fontanna, która działa tylko latem, i dwie ścieżki wylane asfaltem, nie brukowe, co też ma swój urok, bo jest po prostu równo, no może nie tam, gdzie korzenie drzew zrobiły małe Alpy w asfalcie. Nie wiem czy takie chodzenie po parku jest całkiem bezpieczne o tej porze, ale lubię też ryzyko. Nie jestem też chuchro, aby się wszystkiego bać. Nie wiem jak wam, ale mi czas na spacerze leci dwa razy szybciej niż normalnie, zresztą czas ma swój własny pęd i raz się wlecze raz leci jak prędkość światła. Czas nie wie co to znaczy normalnie, my ludzie pewnie też, bo każdy normalność rozumie indywidualnie. Dla mnie normalne jest dokarmianie zwierząt zimą, dla ciebie tęczowa matka boska. Subiektywizm.
Tak właśnie mija mi kolejny dzień, a teraz czas na kolację, dobrą, bo moja sistra super gotuje, tak jak mama, która lubiła to robić.Pierwszy dzień wieczór.
Przycisnąłem guzik domofonu, po trzecim sygnale, usłyszałem dźwięczny głos męża mojej siostry.
− Witam najlepszego szwagra na świecie, zapraszam na górę.
− Skąd wiedziałeś, że to ja? - pytam
− 18:59, zegarek można nastawić, wchodź. - zaprasza.
Drzwi zaskrzypiały i zamek puścił, więc wchodzę na to czwarte piętro, bo tu nie ma windy, znowu coś dla zdrowia. Nie jest to łatwe i jestem lekko zdyszany, ale zawsze uśmiechnięty, wysiłek fizyczny jest super, ale ja jak zwykle robię go ciągle za mało. W drzwiach wita mnie mój najlepszy, jedyny szwagier, obejmuje mnie i klepie prawą ręką po moim prawym ramieniu. Widujemy się często, ale zawsze tak serdecznie się witamy, po chwili przychodzi moja siostra i całujemy się trzy razy w policzek, to taki też rodzinny zwyczaj. Mam jedną siostrę i bardzo ją kocham, jest między nami trzy lata różnicy, ona jest starsza i zawsze była mi ostoją i ratunkiem. W podstawówce broniła mnie przed osiłkami, którzy mi dokuczali, w liceum pomagała w nauce a na studiach pomagała również finansowo. Nie jesteśmy bliźniakami, nie mówiąc już o tych jednojajowych, ale tak się właśnie czujemy, jak jedno, a że
ona jest starsza jest mi zawsze oparciem.
CZYTASZ
Dwa dni z życia wariata
AléatoireWszystkie postacie w tej historii są fikcyjne i wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń, jeśli jest, to jest przypadkowe. Normalność to nienormalność!