Rozdział 7 - Ważna Decyzja

200 15 7
                                    

Ujrzałem Andrzeja - mojego Andrzeja, miłość mojego życia - obściakującego się na samym środku pokoju z Robertem Biedroniem. Łzy napłynęły mi do oczu, gdy wstałem i zacząłem iść w ich stronę, chwiejąc się. Stanąłem przy nich, otaczała nas grupa gapiów, czekających na rozwój wydarzeń. Duda i Robert zorientowali się, że coś jest nie tak, bo odskoczyli od siebie i zaczęli się rozglądać wokoło. Po chwili wzrok Andrzeja spotkał się z moim. Był zaskoczony i zdezorientowany, gdy wpatrywaliśmy się w siebie. Wtedy zebrałem się w sobie. Pomyślałem, że to już ten moment, czas się usamodzielnić. Podszedłem do mojego byłego chłopaka i mocno uderzyłem go pięścią w twarz, po czym szybko się odwróciłem i wyszedłem z pokoju. Gdy tylko upewniłem się, że jestem sam, zacząłem się drzeć z bólu - zarówno psychicznego, jak i fizycznego (pierwszy raz wtedy kogokolwiek uderzyłem). Desperacko zacząłem poszukiwać czegoś, co mógłbym przyłożyć do obolałej dłoni, ale w zasięgu wzroku nic takiego nie było. Zdecydowałem się więc rozładować ból psychiczny - zrzuciłem porcelanowy wazon z kwiatami i zacząłem go kopać. Po kilku minutach wyładowywania napięcia, odszedłem w stronę drzwi wyjściowych, sapiąc ze zmęczenia.
Zobaczyłem moją limuzynę, wsiadłem do niej i oschłym głosem kazałem ruszyć szoferowi do pałacu.

- Wasza prezydencka mość, a Pan Duda? - spytał zaniepokojony.

- Jedź! -  wrzasnąłem.

Szofer już się nie odezwał, jechaliśmy w milczeniu. Patrzyłem na nocną Warszawę kompletnie beznamiętne. W tamtym momencie nic nie sprawiało mi radości. Andrzej był miłością mojego życia, tak czułem. Jednak uczucie smutku i bezradności szybko zastąpiła złość. Od teraz zamierzałem wziąć sprawę we własne ręce, nie musieć na nikim polegać. Chciałem sam obalić Agatę, choćbym miał to przepłacić życiem - tylko to się w tamtym momencie liczyło.

Gdy samochód zatrzymał się przed pałacem, wysiadłem i zacząłem szybko iść w stronę drzwi wejściowych. Było koło drugiej, może trochę później. Nagle ujrzałem ciemny zarys jakiejś osoby niedaleko budynku, jednak pewność siebie mnie nie opuściła. Chwyciłem jakiś dosyć gruby patyk, była to jedyne, co mogło mi w tamtym momencie służyć za jakąkolwiek broń. Powoli zbliżałem się do postaci, gdy ta nagle wyszła z cienia. Przede mną stał Leopold we własnej osobie. Wzrok miał beznamiętny i pusty, a jego garnitur był poszarpany i brudny. Patrzył na mnie przez chwilę, po czym pociągnął nosem i wypowiedział jedno słowo:

- Śmierdzisz.

I rzucił się na mnie. Jako, że był starym dziadem, to łatwo go z siebie zrzuciłem i zasadziłem mu kopniaka w potylicę. Gdy to zrobiłem, Leopold nagle zesztywniał. I przewrócił się na plecy. Jego oczy nabrały koloru i emocji, gdy nimi zamrugał. Po chwili ociężale usiadł i rozejrzał się dookoła.

- Gdzie jestem? Gdzie jestem? - powtarzał w kółko, widocznie zmartwiony - Wasza prezydencka mość! Wasza prezydencka mość!

Wolał mnie i błagał, żebym mu wytłumaczył, co się stało. Nie rozumiałem, co się działo, więc wszedłem do pałacu i stwierdziłem, że śpiący jestem, to pójdę spać.

***

Rano, koło trzynastej, obudziłem się z bardzo przyjemnego snu. Przeciągnąłem się i popatrzyłem wokół siebie - na zabłoconą pościel i moje brudne ubranie. Wtedy przypomniały mi się wydarzenia ostatniej nocy. Wyrzuciłem ramkę ze zdjęciem moim i Andrzeja przez okno, gdy usłyszałem wrzask i huk.

- Kurna, ała. Co to jest, do cholery?! - wydarł się Leopold.

Wtedy przypomniało mi się, że w nocy zostawiłem go przed drzwiami. Szybko wybiegłem do niego, a po drodze wyrwałem sprzątaczce miotłę, żeby mieć czym się bronić, na wypadek kolejnego ataku ze strony byłego lokaja. Gdy wydostałem się na zewnątrz, zauważyłem go, siedzącego na schodach przed głównym wejściem. Minę miał, jakby coś mu się nie pasowało i (nie wiedzieć czemu) był wściekły. Gdy tylko mnie zauważył, poderwał się z miejsca i zaczął kłapać jadaką.

- Co to w ogóle miało być?! Zostawiłeś mnie tutaj samego, ty imbecylu, dzbanie! - wywrzeszczał.

- Spokój! - krzyknąłem jeszcze głośniej. Leopold natychmiast się uspokoił, co mnie zaskoczyło. Chyba zaczynałem odkrywać w sobie zdolności przywódcze. - Zdradziłeś mnie podczas ostatniej misji, nie mogę ci ufać.

- Jakiej misji? O czym wasza prezydencka mość mówi? - zapytał cicho, wyraźnie nie wiedząc, o czym mówię.

- Leopoldzie, stanąłeś po stronie Agaty. Za to powinienem skazać cię na śmierć, to zdrada stanu - stwierdziłem.

- Przysięgam, nie wiem, o co chodzi! Ostatnie, co pamiętam to zbieranie informacji o Pani Dyktator na mieście, na polecenie Andrzeja Dudy.

Wspomnienie o mojej byłej miłości sprawiło, że serce mi się ścisnęło. Pokręciłem głową i zacząłem analizować słowa lokaja. Przypomniało mi się, że faktycznie Duda wysyłał go na zwiady dzień, czy dwa przed misją.

- Dowiedziałeś się czegoś? - spytałem spokojnie.

- Tak. Agata potrafi opętać ludzi i sterować ich umysłami, co jest niebezpieczne, ponieważ... - urwał i popatrzył na mnie, dodając dwa do dwóch i uświadamiając sobie, co się stało.

Mój lokaj został opętany przez Agatę Dudę.

Wreszcie ruszyłam tyłek i oto kolejny rozdział.

TRZASK ME BABY ONE MORE TIME | Rafał Trzaskowski fanfikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz