Narada.

106 6 3
                                    

Zeszliśmy ściezka. do doliny. Była tak samo poękna jak ostatnio, piękna muzyka wodospadów, przepełnione magią powietrze. Tutaj czułam się trochę jak w Valinorze.
Doszliśmy ścieżką do wąskiego mustu nad rzeką i przeszliśmy na niewielki dziedziniec. Krasnoludy trzymały się gromadą ja z Mithrandirem szliśmy na pszedzie. Schodami na dziedziniec zszedł jeden z elfów, od razu go poznałam.
-Mithrandir, Meredith. Nastrande mithane di bruinen.*
-Lindirz
-Musimy rozmawiać z Elrondem.- odezwałam się.
-Mojego pana tutaj nie ma.
-A gdzie jest?
Rozległ się dźwięk rogu.
No jasne.
Odwróciliśmy się w strone ścieżki. Jechał nią zbrojny oddział elfów, ten sam który uratował nam skórę, między nimi dostrzegłam Elronda i Narë, oczywiście w postaci konia.
Oddział otoczył lrasnoludy które jeszcze bardziej się ścisnęły, wciągając Bilba do środka. Jeźdźcy zatrzymali się a ich dowódca zsiadł z wierzchowca.
-Mithrandirze. Pani Meredith.- skłonił się.
-Mellonin.
-Witaj Elrondzie.- uśmiechnęłam się na widok przyjaciela.- dawnośmy się nie widzieli.
-Isse náneldë?**
-Varlem lamoss iudulo hara.Gadamen rim na yad venri.*** To dziwne, że podeszli tak blisko naszych granic. Ktoś lub coś musiało ich tu zwabic.
-Możliwe, że to my.- zaśmiał się Gandalf, wyraźnie ucieszony ze spotkania.
Z tłumu krasnoludów wyszedł Thorin.
-Witaj Thorine, synu Thraina. Nosisz się kak Twój dziadek.
-Wątpię byśmy się znali.
-Znałem Throra gdy jeszcze był krolem Ereboru.
-Nie wspominał o Tobie.- mruknął troche podejrzliwie krasnolud.
-Thorinie. To jest Lord Elrond, władca Rovendell i przyjaciel mój i Gandalfa. Sprobuj choć trochę być miłym.- jęknęłam widząc niechęć młodego księcia.
Eleond przyjżał się kompanii.
-Narth fuir noier, dorth tlvirvor. Voiavan van na nefervinn.****-przemówił po elficku.
-Co on tam gada??? Przypadkiem nas nie obrarza???- zaczęły gadać lrasnoludy.
-Nie, zaprasza nas jedynie na ucztę.
Zaprowadzono nas do przydzielonyxh komnat, ja dostałam tą co zawsze podczas mych wizyt. Postanowiłam się odświerzyć i przebrać a gdy to zrobiłam zabrałam się za czytanie książki. Nie specjalnie miałam ochotę jeść z lrasnoludami kolację wiedząc jak bedą się zachowywały. Potrzebowalam spokoju.
Czytanie przerwało mi stukanie do drzwi. Otworzyłam lekko i wyjrzalam na zewnątrz. Przed komnatą stał Bilbo.
-Mera, takie pytanie. Mogłabyś dołączyć do nas na uczcie? Dziwnie się tam przy nich wszystkich czuję.- hobbit był wyraźnie skrepowany. Nie dość, że krasnoludy zachowują sie jak się zachowują to jeszcze dodatkowo został zaproszony na ucztę przez samego Lorda Elronda.
-Wiesz, chciałam chwilę od nich odpocząć ale... sloro to Ci pomorze to z chęcią Ci potoważyszę.
Wyszłam z komnaty. Zauwarzyłam, że Bilbo patrzy się na mnie z rozdziawioną buzią.
-Co?
-Co? A nie, nic. Tylko... pięknie wyglądasz w sukience.
-Przecież już mnie widziałeś w sukienkach.- zauwarzyłam rozbawiona.
-No tak ale, nigdy w takiej jak ta.- wskazał na długą, błękitną suknię, ze zdobieniami, którą miałam na sobie.
-Moze jeszcze będziesz miał okazję. No ale chodźmy, już jesteśmy spóźnieni.
Na tarasie gdize miała się odbyć kolacja byli już wszyscy. Gandalf siedział obok Elronda, dalej Thorin i Dwalin. Inne krasnoludy zajeły miejsca na poduszkach przy innych stołach. Ja usiadłam z drugiej strony gospodarza, na wskazanym miejscu. Obok mnie usiadł Bilbo i Balin.
Zauważyłam, że niektórzy się na mnie spojrzeli. No tak, w sukni, z uczesanymi włosami i w diademie wyglądałam inaczej.
Kolacja mijala w miarę spokojnie. Elrond potwierdził moje przypiszczenia co do mieczy. Bilbo chcial go o coś zapytać ale Balin go uprzedził mówiąc, że wątpi by to co dostał hobbit, w ogóle było mieczem.
-Nie martw się Bilbo. Zawsze mozesz jakoś go nazwać. Jestwm pewna, że to kiedyś bedzie sławne ostrze.
-Pani wyabaczy ale...- Stary lrasnolud chciał cos powiedzieć ale tym razem ja go uprzedziłam.
-Wiele sławnych mieczy z początku było normalnych, to zależy od właściciela czy pstrze takie się czymś wsławi, a biorąc po uwagę naszą misję to jestem pewna, że jeszcze się trafi ku temu okazja.
Spojrzałam na Bilba.
-Nie martw się, nie dam Ci tak łatwo zginąć.
Reszta krasnoludow wyraźnie się nidziła, Kili mrugnął kilka razy do jakiejś elfki, chyba mu się spodobała, usmiechnęłam się lekko. Ktoś go zagadał, po chwili wszysxy dookola wybuchnęli śmiechem a krasnolud był czymś przestraszony. Nie wnikałam.
Ktos poprosił by zagrano coś żywszego.
-Ehhh.
Bofur nagle wszedł na stół i zaczął śpiewać.
Krasnoludy zaczęky śmiać się i rzucać jedzeniem, w tamtym momencie razem z Bolbem postanowiliśmy się ulotnić.
Spotkaliśmy się razem dopiero gdy zapadła noc. Próbowaliśmy przekonać Thorina by pokazał Elrondowi mapę. W końcu się udało.
-Erebor, czemu się nią interesujecie?
-Z czystej ciekawości.
-Wiesz dobrze, że takie rzeczy kryją często różne tajemnice.
Lord przyjżał się mapie uwaznie.
-Cirith Isil.
-Runy Lunarne.
-Co? -Spytał Bilbo.
- Specjalne runy, łatwo je przeoczyć. Można je odczytać tylko wtedy gdy księżyc jest w fazie i tego samego krztałtu gdy je napisano. Dopisuje Wam dziś szczęście.
-Zwlaszcza mi, Gandalf wisi mi poęć słotych monet.- mruknęłam.
Udaliśmy się pod wodospad gdzie padało światło księżyca. Położyliśmy malę na cokoloe i czekalismy.
Pojawił się napis.
-Wciąż znacie starokrasnoludzki. Prawda?- Spytał Gandalf.
-Runy mówią: stań przy starym głazie kiedy drozd zastuka. A ostatnie światło dnia Durina wskarze Ci dziurkę od klucza.
-Dnia durina?- spytał znowu hobbit.
-Ostatnie słońce jesieni i pierwszy księżyc zimy świecà razem na niebie.
-To może być problem. Lato przemija, dzień Durina się zbliża.
-Jest keszcze czas- zabrał głos Balin
-Na co?
-By znaleźć wejście. Musimy stać tam gdzie trzeba, dokładnie kiedy trzeba. wtedy i tylko wtedy wrota się otworzyć.
-A więc to jest wasz cel, wejść do góry
-co w tym złego?
-Niektórzy uznaliby to za niezbyt mądre.
To znaczy?- spytał Gandalf
Nie jesteście jedynymi strażnikami Śródziemia.
Rozeszliśmy się każdy w swoją stronę.
następne dni mijały nam spokojnie wszyscy odpoczywaliśmy. mimo to, coś mnie trapiło.
Postanowiłam pokazać Bilbowi Rivendell. Szliśmy korytarzem koło biblioteki kiedy coś przykuło jego uwagę
-Mera co to jest?- Wskazał na pomnik znajdujący się naprzeciwko pewnego obrazu. Spojrzałam w tamtą stronę.
-Ten miecz należał do pewnego króla ludzi. z tobą złamany podczas walki ze złym władcą wiele wieków temu. Ale istnienie przepowiednia że pewnego dnia zostanie przekuty na nowo i Ponownie będzie go dzieżył prawowity władca.
-Kim jest ten władca?
Nagle usłyszałam to pod czyjś stóp po schodach biegu mały chłopiec o kręconych włosach, w ręku miał drewniany miecz a na twarzy szeroki uśmiech .
-pani Mara!- chłopiec przytulił się do mnie a następnie zaczął bawić się mieczem.
-Kogo moje oczy widzą? czy nie jest to mój ulubiony mały Rycerzyk?- zaśmałam się.- Wyrosłeś.
-Kto to?
-Bilbo, poznaj Estela. Estelu, to mój przyjaciel Bilbo Baggins. Pochodzi z kraju na zachodzie i towarzyszy mi w wyprawie.
-Miło mi Pana poznać. Teraz jednak muszę Was przeprosić ale uciekłem opiekunoi-I ruszył dalej. zaśmiałam się na ten widok.
-Ten chłopiec to żywe Srebro, nie sądzisz?
-Rzeczywiście.
Bilbo spojrzał na obraz naprzeciwko posągu.
-To ostatni właściciel tego miecza pokonuje mroCznego władcę. Wtedy też miecz uległ zniszczeniu...- zamilkłam, zbyt dobrze pamiętałam tamte czasy. Widziałam jak hobbit przygląda się namalowanemu pierścieniowi.
Ruszyliśmy dalej. Bilbowi wyraźnie podobało się w Imladris.
Stanęliśmy sobie na balkonie, hobbit podziwiał widoki a ja cieszyłam się chwilą spokoju.
-Nie jesteście z towarzyszami?- zjawił się Elrond.
-Nei będą za mną tęskbić.- odezwał się Bilbo.- wielu uważa że nie powinienem wyruszyć na tą wyprawę.
-Czyżby? Ponoć hobbici są bardzo wytrzymali.
-Serio?
- i ponoć lubią domowe wygody.
-Ponoć nie warto pytać elfów o radę bo odpowiedzą i tak i nie.
Spojrzeliśmy we dwojkę na Bagginsa. Przez chwilę się wystraszył, że powiedział coś nie tak ale w tamtym momencie zaczęliśmy się śmiać.
-Fakt, czasem dają takie rady.- śmiałam się z obu.
-Mara, mam Ci przypomnieć niektóre, z Twoich rad?- odezwał się Elrond.
-Nie!!!
Teraz oni śmiali się ze mnie.
-Możesz tu zostać. Jeśli chcesz- powiedział do Bilba Elrond.
Reszta dnia mijała nam spokojnie aż tu nagle:
Szłam sobie spokojnie z nosem w książce kiedy usłyszałam czyjeś śmiechy i plusk wody. Spojrzałam z nad lektury i stanęłam jak wryta, po chwili byłam pewna, że jestem czerwona jak burak.
W fontannie naprzeciw mnie, jakby nigdy nic siedziały krasnoludy. Nie byko by tak źle gdyby nie to, że byli nadzy.
Obróciłam się do nich tyłem.
-O, Mera!- usłyszałam.- Wstydzosz się nas.
-Wyłazić stamtąd.- ssyknęłam.
-Czemu?
-Już. Jak Wy się zavhowujecie.?!
Ale mnie nie sluchali tylko dalej się wydurniali. Nie wytzymałam. Obrociłam się i nawet nie używając zaklęcia wzburzyłam wodę. Wynioslam członków kompanii w powietrze i spojrzałam na ich twarze.
-A teraz sluchać debile. Jestem miła zazwyczaj, ale nie mam zamiaru tolerować takiego zachowania. Jasne? A teraz wynoxha. I załużcow coś na siebie albo przysięgam, że stracicie to co najcenniejsze.- warknęłam. Nastepnie cofnęłam zaklęcie i delikwenci spadli na ziemię.
Miałam ich już dość. Do wieczora unikałam wszystkich, poszłam poćwiczyć walkę mieczem, toważyszyla mi Narë.
Późnym wieczorem przyszli do mnie Gandalf i Elrond, szykowała się rozmowa.
-Powinniście byli mi powiedzieć.- odezwał się Lord.
-Mieliśmy ale tak jakoś wyszło, że nie było okazji.
-Czyżby? Smok śpi od 60'lat, co jeśli go obudzicie?
-A jeżeli nie?
-To i tak niebezpieczne.
-Tak samo jak bezczynność.
-Gron Ereboru należy się Thorinowi.
-Mężczyźni z jego rodu są szaleni, zapomnieliście co spotkało jego dziada i ojca?
- Thrainem nie było tak źle.- stanęłam w obronie przyjaciela.
-Możecei przysiądz, że go to nie czeka?
Milczeliśmy.
-To jie tylko nasze decyzje- kontynuował elf- Nie my mamy zmieniać mapę Śródziemia.
-Ale mamy go strzec- zauważyłam.
-Z naszą pomocą czy bez oni i tak wyruszą.- mruknął Mithrandir.
Szliśmy w stronę altany na szczycie.
-Thorin uważa, że nie musi się nikomu tłumaczyć, ja z resztą też nie.
-Ja za to tłumaczyć się będę tylko jednej osobie.
-To nie przedemną macie się tłumaczyć.
W altanie czekała na nas kobieta. Elfla, w długiej, białej sukni, odbijającej nocne niebo.
-Lady Galadriela.- ukłoniliśmy się.
-Mithrandir. Guenuinin uudwim*****
-Lertan ima sanganë yára. Anat uni massao Lorien.****** Nie wiedziałem, że Elrond po Ciebie poslał.
-Nie poslał, ale ja owszem.- z obku odezwał się czyiś głos.
No nieeeee.
-Sarumanie.- nieznacznie się ukłonikam.
-Witaj, Meredith.
Usiedliśmy przy stole.
-N prawdę mysleliście, ze wasze plany i intrygi zostaną niezauważone?
-Plany i intrygi?
-Robimy jedynie to co uznaliśmy za słuszne.- mruknęłam.
-Proszę, zamilcz.- uciszył mnie Saruman.
-To smok, tylko o nim myślisz.- Galadriela zwrocila się do Gandalfa.
-Tak, nie potrzeba mu sojuszników ale jeżeli przyłączy się do wroga, skutki bedą straszne.
-Jakiego wroga?- spytał Biały Czarodziej.- Wróg został pokonany, Meredith to potwierdzi. Sauron się nie liczy, nie odzyska pełnej mocy.
-No nie wiem...
-Milcz.
To nei fair...
-A co z ostatnim pierścieniem krasnoludow? Cztery zniszczyły smoki, dwa Sairon zdobył perzed upadkiem. Ostatni natomiast... zginął wraz z wlaścicielem.
-Z Thrainem.
-Siedem pierścieni nie przyda soę bez jesynego ktory jest potrzebny do kontroli. A on zniknął wieki temu. Anduina poniosla go ku morzu.
-Od przeszlo czterystu lat żyjemy w pokoju z takim trudem osiągnietym.- odezwał się Elrond..
-W pokoju? A trolle zstępujące z gór i napadajace na gospodarstwa? Po drodze napadli nas orkowie.
-I nie zapominajmy o ojcu biednego Arag... Estela.
-To jeszcze nie wstęp do wojny.
-A co musi się wydarzyć byscie tak imuznali?!
-Nic tylko narzekacie, oboje. Szukacie problemów tam gdzie ich brak.- ten Saruman mnie wkurza.
-Coś złego czai się za Smaugiem. Coś potężniejszego. Udawanie ślepych nic nie da. Choroba toczy zielony las.
-Nazwano go teraz mroczną puszczą i mówi się o...
-no? O czym?
- Czarnoksieżniku w Dol-Guldur. Czarnoksiężniku przyzywającym umarłych.
-Bzdura! Nimt na świecie nie ma takiej mocy. To zwykły śmiertelnik, oszust parajacy się czarną magia.
-Też tak mysleliśmy ale Radagast....
-Stop, nie chcę slyszeć o nim ani słowa. To głupiec.
-Fakt, dziwak, samotnik.
-To przez grzyby. Przeżarly mu mózg, zarzułciły zęby.
Jak ja nie cierpię tego gościa.
Coś tam dalej gadał o Radagaśxie ale nie słuchałam. Spojrzałam na Gandalfa, czułam na sobie wzrok Galadrieli.
Trzeba było polazać „prezent" od Birego czarodzieja.
Gandalf sięgnął po pakunek i położył go na stole.
Elrond odwinął materiał, naszym oczom ukazał się ciemny, stary sztylet.
-Ck to jest?
-Relikt Mordoru.
-Ostrze morgulu.
-‚Wykute dla czarnoksiężnika z Angmaru. Inpochowane z nim w ciemnym grobowcu, gdize światło nie sięga.
-Chroni je potężne zaklęcie.- zauważył Elrond.
-Fakt, sama je rzucalam.- mruknęłam.
-Jaką mamy pewność że to ten sam sztylet?
-żadnej.
-Imoże nie być. Podsumujmy co wiemy, pojedyńcza grupa prkow przekroczyła Bruinen, znaleziono sztylet z czasow które minęły, jakiś śmiertelinik zwący się czarnoksiężnikiem osiadł w zrujnowanej twierdzy. To wszystko znaczy niewiele. Ale eskapada lrasnoludów wyraźnie mnie martwi.
Poxzułam coś, uśmiechnęlam się lekko. Krasnoludy ruszyły w dalszą drogę. Spojrzalam na Gandalfa i Galadrielę, oboje już wiedzieli.
Chwilę później zjawił się Lindir by nas o wszystkim poinformować.
-Cóż, chyba nie mamy już nic do gadania. - mruknęłam.- Możemy uznać tà „naradę za zakończoną? Muszę się zbierać.
Opuściłam ich, szybko spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i wrociłam do altany. Gandalf rozmawiał z Galadrielą.
-Dlaczego Niziołek?
-...Saruman uważa, że tylko wielka moc może trzymać zło w szachu. Ja uważam, że to nie tak. Pdkryłem, że to drobiazgów o codziennych uczynków zwykłych ludzi, zło nienawidzi najbardziej, prostych aktów życzliwości i miłości. Dlaczego Bilbo Baggins? Może dlatego bo się boję, a on dodaje mi odwagi.
Wróciłam się po schodach na dół, nie chciałam im przeszkadzać.
Myslałam o tym, Gandalf miał rację w pewnych kwestiach, ale co się stanie jeżeli Bilbo zginie?
-Myślisz o tym hobbicie.- obok mnei zjawiła się Galadriela.
-Tak.
-Zależy Ci na nim.
-To mój przyjaciel, to chyba logiczne.
-Tak, ale czasem przyjaźń może przerodzić się w coś innego.
-To tylko cienka granica między miłością a nienawiścią, bardzo łatwo ją przekroczyć.
-Martwisz się tym co odkrył Radagast.
-Chciałabym wierzyc, że Sauron nie wróci, ale pamietam co słyszałam i wiem, że tak się stanie. Boję się jedynie, że nie zdolamy znlwu obronić tej części świata.
-Nawet w najciemniejszą noc musi świecić, nawet najmniejsza gwiazda. Jesteś strarzniczką Śródziemia, cokoliwk zrobisz, jestem pewna, że bedziesz go bronić.
-Tak.
-No, a teraz idź już, bo ich nie dogonisz.
Już miałam iść gdy jeszcze coś dodała.
-Twoi rodzice powinni być dumi z gego kim się stałaś.
Ruszyliśmy w dalszą drogę. W pewnym momencie mocno wystrzeliłam do przodu. Gadnalf został w tyle. Gdy miałam pewność, że jestem sama, wezwalam Narë.
Nikt nie znał o niej prawdy i tak musiało zostać.
-Musimy dogonić kompanię. Są trochę przed nami.
-Jasne. Trzymaj się.
Latanie na smoku ma takie plusy, że szybko możesz dokecieć gdziekolwiek chcesz.
Po pewnym czasie dostrzegłamkompanię na pustkowiu. Wylrzedziłyśmy ich i wylądowałyśmy.
Usiadlam sobie na kamieniu i czekałam, Narë odleciała, miała nas obserwować z góry.
Kompania w końcu się zjawila. Miło było widzieć ich zaskoczone twarze.
-No witam. Trochę sobie tu Na Was czekałam.
Dostrzegłam ulgę na twarzy Bilba.
-Jak się tu znalazłaś?- slytał Thorin.
-Nie Twoja sprawa, to i tak nie za wiele Wam pomorze. To jak, ruszamy dalej?
-Owszem, co z Gandalfem?
-Został mocno w tyle, ale nas dogoni.
I tak oto ruszyliśmy dalej, z kazdy  krokiem zbliżając się do Ereboru i Smauga.

who I really am?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz