2_

74 10 7
                                    

Padał deszcz i oboje siedzieli przy swoich biurkach, przed swoimi ekranami i oknami, pracując lub planując, co jest do zrobienia. Janek czuł wyraźnie, jak jego wnętrze zaciska się z nerwów na myśl, że Krzyś czasem na niego patrzy. Że jego wzrok sięga ponad ulicą i spotyka się z należącym do niego samego spojrzeniem podkrążonych oczu. Czuł to wyraźniej niż własne dłonie spoczywające na udach, wyraźniej niż zapachy w jego zaciemnionym pokoju.

Wiedział, że ta myśl jest niemożliwa. Zmuszał się do uspokojenia i powstrzymania od zerkania ponad parapet, za którego krawędzią jak guma ciągnęła się ciemność nocy, przecinana jak papier światłem i mdłym blaskiem wszelkiego źródła. Sięgał po swój kubek i przełykał łyk zimnej, czarnej kawy.

Chabry na balkonie Krzysia dalej kwitły, a ich błękit i purpura dalej błyskały mimo kropel deszczu, biczujących ich delikatne liście i łodygi. Kwitły mimo iż już kończył się październik.

To mogło dać jakąś nadzieję Jankowi, który w końcu nie wybrał się na studia, a postanowił pracować nad swoimi komiksami i zarabiać na kelnerzeniu w pobliskim barze-restauracji. Nie wiedział, czy to był dobry pomysł, ale przynajmniej mógł narzekać na zmęczenie w równym stopniu, co jego rówieśnicy studenci. Tak próbował się pocieszać, bo jednak czasem myśl o tym, że nic nie robi, zakradała się do jego głowy. Z perspektywy jego rodziny oczywiście popełniał największy błąd swojego życia i nie zasługiwał na to, by w ten sposób o sobie decydować. Jedynie ciotka obroniła go i za jej radą obiecał rodzinie, że przez rok zdobędzie jakieś doświadczenie, a potem zda każdy semestr śpiewająco. I tak dalej odbierał tylko rozwścieczone, pełne zawodu telefony od swojej matki.

Mimo wszystko potem kończył kolejne panele swojego komiksu, czytał kilka komentarzy lub czekał w pustce na reakcję, jakąkolwiek, jak na pierwszy oddech deszczowej jesieni.

Podmuch wiatru poruszył zasłonami w jego pokoju, a przeciąg ciągnący się aż z kuchni trzasnął drzwiami, zagłuszając nawet szybko bijące serce chłopaka.

Wstał z przestrachem ze swojego miejsca, gdy cień za szybą zrobił to samo, odbijając się w świetle żółtych latarni ulicznych, żółtych jak lepkie liście na kafelkach i płytach chodnikowych, drzwiach aut i kątach pod kamienicami.

Profil sąsiada ukazał się na balkonie, z papierosem, a raczej widocznym tylko żarem na jego krawędzi. Oddech Krzysia wzbił w powietrze smoczą chmurkę dymu, który ukazał się w oczach Janka jak w ramie kolejnego obrazu.

Nokturn wkradł się w jego umysł i wygonił z pokoju, by nie wrócić do niego, dopóki nie wmówił sobie, że jakiekolwiek uczucia, które się w nim burzą, są tylko wytworem jego wyobraźni.

Zmyślone marzenia, jak na artystę przystało.

To wszystko było jedynie szkicem, by uleczyć własną beznadzieję. Tak sobie powtarzał, gdy wkładał całą swoją duszę bez żadnego skrzywienia, kłamstwa w rysowane postacie.

flower woundsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz