5_

41 6 0
                                    

Restauracja nie miała rozbudowanego menu. Janek obeznał się z nim perfekcyjnie do końca swojego pierwszego tygodnia pracy, gdy był jeszcze spięty, jąkał się i potykał o nieznane progi i kanty podłogi lepkiej od alkoholu. Już w późniejszych godzinach lokal przeobrażał się w swego rodzaju bar, do którego wchodzili tylko duzi faceci, w których żyłach permanentnie płynął chmiel. Lub grupy przyjaciół z wykształceniem, którzy z pełną kulturą sączyli swoje drinki, dyskutując o świecie. Często zdawało się, że tylko udają to wszystko, żeby nikt nie dostrzegł za jak bardzo żałosnych się uważają.

Janek cieszył się, że szybko przyzwyczaił się i przestał bać pracować, bo teraz do końca zmiany mógł utrzymać się na nogach, przygotowując napoje i przeliczając rachunki. I wytrzymywać z niektórymi ludźmi.

Może nie dziś. Dziś plątał się, mylił, denerwował i podnosił głos, aż w końcu menadżer położył dłoń na jego ramieniu i kazał odpocząć.

Więc stał na zapleczu, na betonowym stopniu w towarzystwie kontenera i worków śmieci. Oraz przykrego zapachu popiołu, moczu i zgniłego jedzenia. Mżawka spływała z nieba ścieżką lekkiego kroku i stąpała przed jego oczami, kończąc taniec na twarzy, włosach i ramionach. Było naprawdę zimno, jego oddech unosił się w powietrzu tak samo jak krople wody.

Nagle drzwi obok niego otworzyły się z impetem i wypadł przez nie ktoś w dżinsowej kurtce, omal nie wywracając się na śliskim stopniu, by paść na kolana w brud i kamienie. Janek na szczęście złapał mocno jego łokieć i zatrzymał w miejscu. Nie bał się. Głowa mężczyzny bezwładnie opadła i dygnęła w bok, a potem znowu w górę. Musiał być pijany i nagły ruch wstrząsnął wszystkim, co w nim było. Wtedy zerknął za siebie, jednocześnie starając się znowu pewniej stanąć na nogach. Górował nad chłopakiem, o wiele silniejszy i lepiej zbudowany.

— Krzyś — szepnął Janek, a jego spękane wargi zadrżały, gdy łokieć wysunął się z uścisku jego ręki.

— Aua — zaskomlał brunet, opuszczając wzrok na swoje buty.

Loki na jego głowie zabujały się, jak oczy zza rzęs, gdy gwałtownie poderwał się znowu, by spojrzeć Jankowi prosto w twarz, z jakiegoś powodu pochylając się ku niemu. Będąc tak blisko, Janek poczuł zapach alkoholu i upewnił się, że to wszystko było rolą przypadku. Nie wiedział jeszcze tylko czy pechowego, czy szczęśliwego. Oczy Krzysia były zielone jak mech na ciemnej korze drzewa, jak gryzący zielony szalik, jak torebka zielonej herbaty wyrzucana po jej zaparzeniu.

— To przejście dla personelu — powiedział Janek, jego głos bez mocy.

— Co? — zapytał jeszcze ciszej Krzyś.

— Jeśli szukasz toalety, to następne drzwi.

— Ach, przepraszam.

Nie odsunął się nawet na milimetr, ciągle pożerając Janka wzrokiem. To pierwsze spotkanie było niczym pocałunek dwóch planet — koniec obu światów jako swoich indywidualnych habitatów, początek wybuchu i jego fali uderzeniowej ciągnącej się przez zmarszczkę czasu i przestrzeni przez następne lata świetle ich świadomości.

flower woundsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz