Krzyś czekał na coś dobrego w swoim życiu.
Mimo że spadło trochę śniegu, usiadł na swoim balkoniku i zapalił papierosa. Ulicę, auta i budynki pokrywał szron i gdzieniegdzie uformowane zostały górki puchu, które zasłaniały przestarzałe szarości chodnika, asfaltu i tynku. Niebo było nisko zawieszoną i ciężką kurtyną, jak dym, którym starał się wypełnić płuca. Piekły go policzki od mrozu i nos od wdychania oziębłego powietrza. Kubek w jego dłoni miał ładny, niebiesko-szary kolor, a chabry na jego balkonie postanowiły już nie otwierać swoich pąków do następnego lata i tak już spóźnione.
Ale z tych wszystkich rzeczy, których był świadkiem, skupić się mógł jedynie na na tym, że nie czuł nic, nawet zimna, które utrwaliło jego palce dookoła naczynia, jakby zawsze stanowiły całość. Gdyby szarpnął i oderwał się od odrętwienia poranka, rozluźniłby chwyt i pozwolił praktycznie nieważkiej materii rozbić się u jego stóp... Czy wtedy wyraźniej poczułby zapachy, smaki? Czy schylając się, by chwycić w palce porcelanowe odłamki i raniąc nimi swoje palce, elementami ulubionego kubka, teraz już nieważnego, mógłby poczuć wagę swoich uczuć?
Zamiast tego wstał, jego dresy przemoczone od siedzenia na ośnieżonym krzesełku. Zimny materiał przykleił się do jego nóg.
Janek wyszedł właśnie w tym momencie na swój balkon i spojrzał na Krzysia, który usiadł z powrotem na swoim rozklekotanym krzesełku i tak jak wcześniej, zdawał się trwającym w zapomnieniu. Tak jakby zapomniał, że ma rzeczy do roboty i dalej siedział w miejscu, nieporuszony. Jego oddech stawał się częścią nieba. Drżący, żarzący się papieros syknął w ośnieżonej popielniczce i natychmiast zgasł.
Uniósł dłoń i pomachał spokojnie znajomemu chłopakowi. Janek odmachał, tak naprawdę jedynie lekko unosząc rękę. Potem zaczął zabierać rzeczy ze swojego balkonu.
Krzysia przeszedł dreszcz i w końcu coś poczuł. Czy jeśli Janek się wyprowadzi, uda im się utrzymać kontakt? Przestraszył się, że nic ich nie łączyło.
Dlaczego tak desperacko chciał utrzymać Janka przy sobie? Znał odpowiedź, był samotny. A Janek zdawał się mieć miejsce w sercu na jeszcze jedną rozpacz.
Wstał, kawa rozlała się chlustem na jego spodnie i kapcia. Teraz już zupełnie z przemoczonymi gaciami, wrócił do środka i złapał telefon. Musiał się wysilić i potracić cierpliwość, zanim obolały opuszek wybrał numer.
— Halo? Coś się stało?
To był ten moment — Krzyś dzwonił do Janka, to był ten moment, w którego możliwość Janek tak wątpił. Widocznie wystarczył pierwszy śnieg, by coś zmienić w równowadze wszechświata. Energia skrystalizowana do śnieżynek opadała na włosy Janka, gdy słuchał odpowiedzi. Cóż, niezupełnie takiej się spodziewał.
— Chcesz się spotkać? — oba ich głosy brzmiały na zniekształcone w słuchawce.
Krzyś uporczywie patrzył na drugą stronę ulicy. Janek na balkonie kiwnął głową i cicho mruknął do telefonu, chyba mocno zdziwiony:
— No okej.
Krzyś nie bał się Janka. Od dawna nie czuł się na tyle spragniony, by jego imię było dobrze pamiętane przez kogoś. W końcu działo się w jego życiu coś dobrego. Tak uważał.
CZYTASZ
flower wounds
SpiritualJanek wyprowadził się na drugi koniec kraju, żeby uciec od swoich koszmarów. Zamiast tego zapada się w kolejny sen. Sen o kwiatach i twarzy swojego pięknego sąsiada. wrzesień 2o2o -; rozdziały po średnio 35o słów nowa wersja styczeń 2o22 -; rozdział...