7_

52 7 5
                                    

Nie widział go... parę tygodni. Może tylko dwa, dla Janka czas już nie istniał. Albo przynajmniej wmawiał tak sobie, bo wszyscy dookoła dobrze to rozumieli.

On niestety dalej często odczuwał, gdy dzień był wolniejszy, gdy ciągnął się jak guma pozbawiona smaku między jego dziąsłami. Czy innym dzień i godziny przesypywały się przez palce jak piasek?

Nie widzieli się od tamtego czasu, z jakiegoś powodu nawet ze swoich pokojów, balkonów. Krzysia prawdopodobnie wiele razy nie było po prostu w mieszkaniu, więc z głowie Janka rodziła się myśl, że przebywał u kogoś innego.

A tego dnia, gdy po raz pierwszy stanęli twarzą w twarz i rozmawiali, nawet w mieszkaniu studenta, Janek dostrzegł na jego szyi ślady czyichś zachcianek. Zupełnie innych od tych, które miał on sam.

On pragnął jedynie dzielić z Krzysiem pewne momenty, choć przecież wcześniej wystarczyło mu widzieć go co jakiś czas z odległości około dziesięciu metrów.

Teraz nawet tego nie mógł mieć. Trząsł się w tym momencie z zimna pod jedną z latarni gdziekolwiek. Jak się tam znalazł? Miał gdzieś jechać, coś zrobić. Nie kupił biletu, nie pamiętał drogi tam i nie wyobrażał z powrotem. Kojarzył teraz jedynie, że siedział na osamotnionym fotelu w autobusie, że słuchał jakiejś muzyki, że zauważał błyski rozmazujące się poza jego spojrzeniem. Chłodne światło padało na jego policzki i nos, a także na zaczerwienione i skostniałe palce, zaciśnięte kurczowo na metalowej puszce. Jego brzuch ściskał się w węzeł ze wszystkimi wnętrznościami, ból co chwila zginał go w pół. Ostry wdech ciął jego umysł, ale czy on na pewno oddychał?

Czuł się obco i pusto. Jakby był rozbitym naczyniem i jedyne co trzymało go w całości, było daleko stąd.

Ciągle rozmyślał nad tym, czy powinien się wyprowadzić. Czy mógłby sam się utrzymać. Może? Nie rozmyślał o tym właśnie w tej chwili, ale może to podłoże niepokoju doprowadziło go właśnie tutaj. 

Jakaś postać zbliżyła się, ale nie widział nic oprócz granicy między światłem a wieczorem nad swoją głową. Nie rozróżniał czy dźwięki grzmiące w jego głowie wydawał on czy ulica. 

— Janek?

Spróbował poszukać wzrokiem właściciela głosu. Krzyś niespodziewanie chwycił jego dłoń, a Janek prawie nic nie poczuł. Rozbite naczynie, zraniona ręka. 

— Jesteś jak zamarznięty, czekasz na kogoś?

— Chyba się zgubiłem.

Po prostu unosił się w przestrzeni, nigdzie nie należąc. Gdzie należał Krzyś? Jakaś cicha myśl, jak cień położyła odpowiedź u jego stóp. Na chodniku równie dobrze mogło być wypisane, że Krzyś nie przynależał tutaj, przy jego boku. Tak przynajmniej odczuwał to Janek, gapiąc się w wykrzywione płyty chodnikowe. 

— Chodź, zadzwonię po taksówkę.

Jego głos był bardzo delikatny, niski. Ton również starał się ogrzać.

— Co tu robisz? — spytał Janek, w końcu odnajdując się w objęciach mężczyzny.

Teraz to niebo na niego wrzeszczało. Nie, to oczy Krzysia. 

— Wracam do domu — szepnął. — To chyba drugi szczęśliwy przypadek, gdy na Ciebie wpadam.

Krzyś w tamtej chwili nie potrzebował niczego tak jak prawie znajomej duszyczki, która przemówiłaby do niego jak do człowieka. Krzyś wyszedł właśnie z czyjegoś mieszkania, czując na sobie spojrzenie z wysoka, spojrzenia całego świata. Wyklinał siebie i swoje pragnienia. Ale Janek zdawał mu się tak niewinnym, że mógłby go otulić i nigdy nie puszczać.

Może nie byli dla siebie najlepszym dopasowaniem. Na ten moment nie byli dla siebie niczym, co miałoby imię.

flower woundsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz