Szłam spokojnym krokiem, by odwiedzić starą szkołę i moją wychowawczynię. Cóż... Muszę przyznać, że to właśnie w tej szkole dowiedziałam się czym jest miłość i co oznacza kochać kogoś szczerze. To właśnie moja wychowawczyni pokazała mi te rzeczy. A mianowicie Camila Cabello. Obiekt moich westchnień, ale nie tylko. To właśnie z Jej powodu przychodzę od czasu do czasu do tego budynku.
Przekroczyłam teren posiadłości i po chwili wspięłam się po trzech schodkach, by tym razem przekroczyć próg szkoły. Akurat była przerwa, więc dobrze trafiłam. Rozejrzałam się po korytarzu, lecz nigdzie nie zauważyłam drobnej brunetki. Praktycznie każdą wolną chwilę przesiadywała właśnie na dolnym korytarzu. Dziwne, że teraz Jej nie widzę. Podeszłam powoli do jednego z moich dawnych nauczycieli.
- Dzień dobry.. - mruknęłam cicho.
- O! Lauren, dobrze cię widzieć. Dawno cię u nas nie było. - pani Allyson, gdyż tak ma na imię, uśmiechnęła się do mnie promiennie.
- Praca mi nie pozwalała, dopiero teraz mam wolne. - odpowiedziałam ze szczerym uśmiechem. -Co u pani?
- Wszystko dobrze, nic się nie zmieniło od ostatniego razu. Jedynie trochę nudno. - westchnęła.
- A to dlaczego? - zapytałam ciekawa. Może jednak coś się tu dzieje..
- Camili od dłuższego czasu nie ma i..
- Dzisiaj też? - przerwałam jej gwałtownie, całkowicie zmieniając swoje nastawienie.
- Też, nie ma z Nią żadnego kontaktu. Podobno jest na zwolnieniu lekarskim, ale dobrze wiesz, że jesteśmy dobrymi koleżankami, a mimo wszystko nie odbiera ode mnie. - wytłumaczyła.
- Och... Trochę to dziwne. - spuściłam głowę i zaczęłam to wszystko analizować.
- Wiem właśnie.. Byłam kilka razy u niej w domu, ale za każdym razem otwierał mi Jej mąż i mówił, że wszystko jest dobrze. - powiedziała, lecz jej wzrok trochę pociemniał. - Jakoś nie lubię typa.
- Taaa... Ja też.. - kobieta spojrzała się na mnie podejrzliwie, a ja momentalnie się opamiętałam. - Znaczy... Więc nic nie wiadomo? - podrapałam się nerwowo po karku.
- Nie, jeszcze nie. - odezwała się i w tym momencie zadzwonił dzwonek na kolejną lekcję. Westchnęłam zrezygnowana, że nie udało mi się spotkać Camili. Nie spojrzałam w te piękne tęczówki, nie zobaczyłam Jej uśmiechu, nie usłyszałam śmiechu... Nie poczułam nic w tym momencie.. - No dobrze, muszę iść na kolejną lekcję. Mam nadzieję, że niedługo znowu nas odwiedzisz.
- Na pewno. - uśmiechnęłam się niemrawo, a blondynka odeszła w stronę pokoju nauczycielskiego.
Odwróciłam się na pięcie i ponownie ruszyłam w drogę, tym razem powrotną. Głowę miałam spuszczoną i analizowałam wszystkie dostarczone mi informacje. To bardzo dziwne, że nie ma czekoladowookiej tak długo w szkole, a tym bardziej, że w domu ciągle siedział Jej mąż. Bardzo dobrze pamiętam, jak brunetka opowiadała mi, że mężczyzna wyjeżdża, bo ma taką pracę. I najczęściej nie ma go nawet po sześć miesięcy. Zajmując moją głowę dręczącymi myślami dalej szłam przed siebie. Nie skupiałam się na niczym innym niż głosy, które słyszałam podczas rozmyślania.
Podniosłam gwałtownie głowę, gdy usłyszałam głośny krzyk. Rozejrzałam się szybko dookoła i ujrzałam kobietę, która leżała na ziemi, a druga próbowała coś zrobić. Od razu do nich podbiegłam i klęknęłam przy dziewczynie. Gdy tylko zobaczyłam twarz ofiary, otworzyłam szeroko oczy i czułam jak krew odpływa mi z twarzy.
- Dzwoń po pomoc! - krzyknęłam rozpaczliwie i nachyliłam się nad brunetką. Gdy nie wyczułam oddechu momentalnie przeszłam do pierwszej pomocy. Uciskałam klatkę piersiową Camili, po czym najdelikatniej jak potrafiłam zrobiłam sztuczne oddychanie i ponownie powróciłam do uciskania. - Zadzwoniłaś?