Rozdział 17

136 9 3
                                    

- Zdajesz sobie sprawę, coś ty najlepszego zrobiła?!

Wywarczała Noah, próbując dogonić uśmiechającą się Beth.
Lekcja transmutacji właśnie się skończyła, a one podążały do sali eliksirów.

- Dobrze wiesz, że to nie moja wina. To twoja duma nie pozwoliła ci odmówić. Szkoda tylko, że nie potrafisz przyznać się do tego przed samą sobą.

Powiedziała wesoło brunetka, skręcając w kolejny korytarz i zmierzając do lochów.

Obie wiedziały, że ta sytuacja nie była niczyją winą. A jeśli nawet, nie mogły teraz nic na to poradzić.
Davies w duszy śmiała się z sytuacji, w której ugrzęzła Noah. Tej jednak nie było wcale do śmiechu. Miała wrażenie, że przebywając dłużej w towarzystwie Ślizgona, w końcu wydrapie mu oczy. Albo zrobi coś dużo gorszego.

Krukonki zbliżyły się do komnat Snapea, dostrzegając znajome drzwi. Tłok, jaki panował przed wejściem zdziwił je ogromnie. Profesor zawsze był na czas. Lubił wyżyć się na psychice szóstoklasistów, odejmując punkty. Nawet, jeśli wcale się nie spóźnili, a po prostu weszli do sali chwilę po nim samym.

- Kurwa!

Wyszeptała Smith, rzucając się do ściany i przyciskając do niej plecy. Jej oczy biegały w różne strony, a ręce zaczęły drżeć. Beth spojrzała na swoją współlokatorkę z niepokojem i stanęła obok niej. W miejscu niewidocznym z lochów.

- Dlaczego zapomniałam, że eliksiry są dzisiaj z Gryfonami?! Dlaczego zapomniałam, do cholery?!

Krukonka wplotła dłonie we włosy, opuszczając się w dół ściany. Kamienie poraniły jej plecy, ale nie interesowało jej to. Teraz najważniejsze było to, aby wycofać się niepostrzeżenie. Jak najszybciej.

- Jest tam? Co ja mówię. Oczywiście, że tam jest. Ten pieprzony perfekcjonista nigdy się nie spóźnia!

Skrzywiła się na tą obelgę w jego stronę, chociaż sama to powiedziała. Poczuła się głupio. Jakby stał obok i zaraz miał ją skarcić. Mogło go to urazić. A jej nie powinno to obchodzić. Ranił ją o wiele dotkliwiej i częściej. A jednak poczuła, że robi coś złego. Wbrew jemu. Nie lubiła tego uczucia, a czuła je zdecydowanie zbyt długo.

Objęła nogi ramionami, kołysząc się w przód i w tył. Czuła, że umiera. Jej oddech zatrzymał się. Klatka piersiowa paliła żywym ogniem, a głowa zrobiła się ciężka. Obraz wirował, a ona sama miała wrażenie, że spada. W ciemną i nieskończoną otchłań.

- Noah? Uspokój się. Nie widzę go... tak myślę. A nawet jeśli tam jest, to nic ci nie zrobi. Jestem tu. Słyszysz?! Nigdy już cię nie skrzywdzi. Będę przy tobie!

Elizabeth usiadła obok niej. Serce biło jej coraz szybciej. Nie wiedziała, co robić. Nie była gotowa na tak silny atak dziewczyny. Dawno nie miała ich tak gwałtownie. Musiało być źle. Bardzo źle.

- Hej! Jak się nazywasz?

- Noah Smith. Noah... Smith. Tak się nazywam. Smith. Tak, to moje nazwisko.

Jąkała się dziewczyna, próbując zachować spokój.

Widziała podłogę.
Sufit.
Ściany.
I znów podłogę.
A potem Beth. Przyjaciółkę, która jest przy niej. Jej włosy kołyszą się na wietrze.
Są na dworze. Widzi Zakazany Las. Jezioro i powalone drzewo.
Malfoya i siebie samą. Trzymają się za ręce, składając Przysięgę.
A potem odchodzi. Biegnie do zamku. Biegnie ile sił w nogach. Tak szybko, jak jeszcze nigdy. Chce uciec.

Rzuca się na podłogę.

Próbuje.
Czuje mocny uścisk na swoich ramionach.
A potem widzi sufit.
Ściany.
Podłogę.
Widzi Beth. Gdzieś daleko.
Zakazany Las majaczy w oddali.
Widzi Malfoya.
A potem Snapea.
Teraz już tylko on wydaje jej się prawdziwy.

Zawsze sam| Dracon MalfoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz